Odpowiedz  Napisz temat 
Strony (7): « Pierwsza [1] 2 3 4 5 Następna > Ostatnia »
nie ma to jak lekki plecak...
Autor Wiadomość
mpik

**


Postów: 39
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Jun 2009
Status: Offline
Post: #1
nie ma to jak lekki plecak...

preludium?

Raki? A na co mi te raki. Do szafy!
Czekan? A na co mi ten czekan. Do szafy! Hmmm, chociaż może jeden wezmę. Kijków nie mam więc przynajmniej będę się miał czym podpierać.
Buty zimowe? A na co mi te buty zimowe. Łazić większość po kamieniach w takich twardych podeszwach do żadna przyjemność. Do szafy!
Windstoper? A na co mi ten windstoper. Na necie pisało że ma wiać raptem z prędkością siedemnastu czegoś tam. Pewnie kilometrów na godzinę. Do szafy!
Szafa może być ciężka, plecak nie!

do góry?

W Tatrzańskiej Łomnicy wylądowaliśmy w zupełnych ciemnościach, w zupełnych ciemnościach szliśmy do stacji kolejki przy Skalnatym Plesie i w zupełnych ciemnościach doszliśmy do niej. Kompletne ciemności, jeśli nie liczyć kilku smug światła wydobywających się z niektórych okien. Rozbiliśmy się na drewnianym tarasie przed zamkniętym na głucho wejściem do restauracji. Temperatura była taka jak zapowiadali ? oscylowała w granicach kilku stopni. Oczywiście minus kilku stopni. Gdy do tego doszedł jeszcze silny wiatr, wszystko razem sprawiło że długo nie wytrzymałem tuląc się do plecaka i rozcierając zmarznięte dłonie. Wyruszyłem na obchód szukając cieplejszych rejonów. Po zrobieniu prawie pełnego okrążenia kompleksu budynków, znalazłem jedne otwarte drzwi na korytarz. Po dogłębszej penetracji korytarza znalazłem jeszcze cieplutką świetlicę. Po powrocie do Ivony ekspresem się tam ewakuowaliśmy.
W środku chwilę poczytaliśmy plan na później, ale nieprzespana noc zrobiła swoje. Powoli zaczynałem się rozklejać. Położyłem się na drewnianej ławce i pozwoliłem sobie odpłynąć mojemu umysłowi. Ivona chwilę później zrobiła dokładnie to samo. Ciepło i cisza sprawiły że wszelaką działalność górską w tym dniu miałem ochotę zakończyć definitywnie na tej ławce. Nawet powoli budzący się dzień nie był w stanie zmusić mnie do czegokolwiek więcej niż obrócenia się na drugi bok. Widziałem przez okno barwiącą się na czerwono łunę horyzontu, i myślałem o pięknych ujęciach jakie mógłbym zrobić gdyby chciało mi się ruszyć dupsko z ciepełka. Tylko że mi się nie chciało?
Nie wiem ile tak byśmy przeleżeli, i czy w ogóle coś byśmy zrobili jeszcze wówczas, gdyby w pewnym momencie nie wszedł do świetlicy jakiś mężczyzna, prawdopodobnie pracownik. Spojrzał na nas z wyraźną dezaprobatą i coś zamruczał. Możliwe że było to zwykłe ?dobriden?, a dezaprobata była jedynie powierzchowna i wynikała bardziej z konieczności wstania o tak wczesnej porze w niedzielę, niż znalezienia dwójki turystów kimających ?na waleta?. Ale obawiając się że przybysz może zażądać jakiejś opłaty za nocleg, albo czegoś równie głupiego, zmotywowałem się i zwlokłem z prowizorycznego posłania. Nie przyszło mi to bez marudzenia, ale się w końcu udało?
Później poszło już trochę łatwiej ? ubranie tych wszystkich warstw, założenie plecaka i wyjście z ciepłej atmosfery nie zajęło zbyt wielu chwil. Ale i tak straconego czasu w świetlicy nie udało się nam już odzyskać przez resztę dnia. Pierwsze, co ukazało się naszym oczom na zewnątrz po wyjściu z budynku, był spektakl wschodu. Wiele ich już widziałem w swoim życiu, ale na widok tego co zaczęła pokazywać nam w ten poranek Natura, nie potrafiłem przejść obojętnie. Show było krótkie, ale dawało przedsmak tego co straciliśmy chwilę wcześniej. Jak abstrakcyjnie piękny musiał być poprzedzający go świt, mogłem sobie tylko wyobrażać?


Otrząsnąłem otępiały umysł z resztek zauroczenia i ruszyłem dalej. Do góry. Na spotkanie wiatru. Do odbicia czerwonego szlaku dotarliśmy bez problemu. Tu zamiast w prawo odbiliśmy nieznacznie w lewo, by za następnym załomem skierować się ponownie wprost w górę. Jak podawał opis, nużące i monotonne podejście. Ale widokowo całkiem sympatyczne. Wśród głazów i kamieni prosto do góry. Tylko że my, oprócz kamieni mieliśmy jeszcze jedną atrakcję ? śnieg. Nie dużo na razie, ale wystarczająco by utrudnić podchodzenie. Początkowo przeważał teren skalny, ale wraz z wysokością górę zaczął brać śnieg. Ivona ubrała raki. Ryk wiatru zagłuszył jej komentarz, jaki wygłosiła na wiadomość o tym że moje raki zostały w domu. Niewiele straciłem, później w ciągu dnia jeszcze kilka razy dowiadywałem się do czego się nadaję?
Wiatr coraz bardziej przybierał na sile. Już nie był tylko dodatkiem do góry ? stał się głównym elementem naszej drogi. Wyznaczał kiedy mogliśmy iść, a kiedy musieliśmy odpoczywać. Gdy smagał z maksymalną siłą, zmuszał nas do przykucnięcia i złapania się skały. Jeśli nie było w pobliżu skał, wbijałem czekan i trzymałem się jego. Po prostu nie byłem w stanie zrobić pewnego kroku gdy grad lodowych igiełek uderzał we mnie z nieprzewidywalną regularnością. Gdy obracałem się tyłem do tych pocisków, kilkanaście metrów niżej widziałem zmagającą się z wichurą Ivonę. Z tego co potrafiłem dostrzec przez tumany śnieżnego pyłu, pomimo posiadania raków nie szło jej dużo lepiej niż mnie. Siedemnaście pomyślałem. Ciekawe czego siedemnaście. Bo na pewno nie kilometrów na godzinę. Później, już w domu sprawdziłem jeszcze raz jednostkę. Metry na sekundę. Łatwo się domyślić co pomyślałem wówczas o swojej spostrzegawczości?
W pewnym momencie dotarłem tuż na skraj grani. Spojrzałem na otwierający się przed moimi oczami widok masywu Łomnicy i Wideł i pomyślałem że pasuje zrobić jakieś zdjęcie. Wbiłem czekan i na tym zakończyłem jakiekolwiek świadome i skoordynowane czynności. Nagłe i niesamowicie silne uderzenie lodowatego powietrza sprawiło że straciłem równowagę i poleciałem do tyłu. A dokładniej poleciałbym, gdyby nie założona na rękę pętla z wbitego przed ułamkiem sekundy czekana. Wykonałem ciekawą wizualnie figurę zakończoną padem na ziemię. Upadek był już częściowo świadomy ale zdecydowanie wymuszony chwilowymi warunkami. Wyswobodziłem czekan i na czworakach wycofałem się nieco poniżej. Pieprzyć zdjęcia. Przynajmniej z tego nieżyczliwego miejsca?
Na szczęście huragan nie był regularny. To co z jednej strony utrudniało marsz (nigdy nie wiedzieliśmy kiedy, z której strony i z jaką siłą zawieje w następnej sekundzie) i sprawiało że momentami wyglądaliśmy na lekko nietrzeźwych, dawało równocześnie momenty prawie całkowitej ciszy w której można było strzelić fotkę, spojrzeć co czeka nas dalej czy po prostu odsapnąć. Jednak pomimo niezbyt ciekawych warunków wciąż parliśmy do przodu. Po bliżej nieokreślonym czasie dobiliśmy do wypłaszczenia grani, skąd otwierał się widok na druga stronę. W kierunku Tatr Bielskich. Dodatkowo, kilkanaście metrów przed sobą dostrzegłem wierzchołek. Wiedziałem że szczyt ten nie był naszym dzisiejszym celem, a u niektórych jako cel sam w sobie (szczególnie zdobyty najprostszą drogą) wzbudzał by pewnie lekkie rozbawienie zabarwione ironicznym tonem, ale o dziwo, mnie jego bliskość przyniosła szczerą satysfakcję. Bardzo możliwe iż ubocznym czynnikiem była świadomość końca koszmarnego podejścia, gdy przy każdym kroku ślizgałem się po lodzie, dodatkowo zmagając się z wiatrem. Niestety, nie wiedziałem wówczas jeszcze że najciekawsze na mnie dopiero czekało?

na dół?

Zaczekałem aż Ivona pojawi się na przełączce i ruszyłem w kierunku szczytu. Dotarłem na pierwszy wierzchołek, spojrzałem przed siebie i zobaczyłem ciąg dalszy naszego dzisiejszego planu. W jednej chwili zrozumiałem że bez korekty się nie obejdzie. Dużej korekty. Dojść granią do najbliższej przełęczy można było spróbować, zresztą i tak trzeba było jakoś zejść na dół, ale atakować szczyt przy takiej pogodzie i na ?letnio? było już samobójstwem. Wprawdzie całkiem ciekawą jego odmianą, ale jednak nadal samobójstwem. Zdawałem sobie sprawę że te strome zaśnieżone żleby nie są tak strome jak wyglądają z tej perspektywy, ale jeżeli na o wiele bardziej płaskim podejściu miałem takie problemy z utrzymaniem równowagi na lodzie, to tam wyżej nie ujdę nawet kilkunastu metrów. Spojrzałem na towarzyszącą mi dziewczynę zastanawiając się jak jej przekazać moje wątpliwości, ale po wyrazie jej twarzy zrozumiałem że nie muszę niczego jej tłumaczyć.
Równocześnie zwróciliśmy wzrok w kierunku masywu. Jeżeli mieliśmy jeszcze w tamtym momencie jakiekolwiek wątpliwości co do trafności decyzji o odwrocie, to ostatecznie rozwiała nam je chyba mała lawinka pyłowa, która właśnie schodziła sobie jednym z hipotetycznie nadających się do podejścia żlebów. Była tylko niewielkim wodospadzikiem śniegu, ale doskonale zdaliśmy sobie sprawę z tego co czekało by nas, gdybyśmy akurat się w tym żlebie znajdowali. A lawinka ta nie była osamotniona. Więc spadamy stamtąd. I to szybko. Nie traciłem czasu na podziwianie widoków, ani na cokolwiek innego. Moje letnie buty z systemem pełnej cyrkulacji powietrza (czyli dziur na wylot w miejscu bocznych szwów) już dawno przestały spełniać jakiekolwiek ciepłownicze funkcje, przez co natychmiast gdy się tylko zatrzymywałem, czułem zimno w stopy. Gdy się ruszałem, było jeszcze jako tako, ale każdy postój to początek odrętwienia.
Ruszyłem w dół. Wprost w serce leżącej u mych stóp kotlinki. Nie zastanawiałem się nad czekającymi mnie trudnościami na tym lodowym zboczu, po prostu chwyciłem mocniej czekan w dłoń i zacząłem schodzić. Pierwszy poślizg zaliczyłem już po kilku krokach, upadek chwilę później. To sprawiło że zacząłem stopniowo trawersować na przeciwną stronę kotliny. Wiedziałem z pamięci że ta strona którą zacząłem schodzić kończy się niżej czymś w rodzaju skarpy czy urwiska. Mój ewentualny lot (który z każdym kolejnym krokiem stawał się niemal niemożliwy do uniknięcia) wolałem wykonywać w terenie w którym moje szanse wyjścia z niego cało będą relatywnie większe.
Pierwszy, najbardziej stromy etap pokonałem jeszcze bez dodatkowej dawki adrenaliny. Tam śnieg był w większości głęboki, a lodowe odcinki rzadkie i niewielkie. Jednakże wraz ze spadkiem nachylenia stoku, lód na jego powierzchni spotykałem coraz częściej. W niektórych miejscach nie dało się go obejść, i wówczas zostawałem zmuszony do wchodzenia na niego. Starałem się unikać tego z całego serca, ale kilka razy nie miałem wyjścia. Trzy czy cztery upadki na takim lodowisku zakończone na szczęście krótkim, bo co najwyżej dwumetrowym ślizgiem, dawały mi niejakie pojęcie o tym, co czekałoby mnie gdyby nie mój ostatni wierny przyjaciel - czekan.
W pamięci najbardziej utkwił mi jeden kilkunastometrowy odcinek lodowego betonu. Schodziłem nim w nader oryginalny sposób, ale chyba jedyny dostępny. Wisząc na wbitym czekanie, opuszczałem się jak najniżej. Następnie wyciągałem ostrze, i gdy tylko zaczynałem się bezwładnie ześlizgiwać w dół, błyskawicznym ruchem wbijałem czekan metr niżej niż dotychczas pozwalając mu by mnie wyhamowywał nagłym szarpnięciem. Wyjęcie, wbicie, szarpnięcie! I tak w koło. Gdzieś przy którymś kolejnym uderzeniu przyszła mi do głowy myśl czy zdążę wbić czekan po raz drugi, gdyby za pierwszym razem nie wszedł dostatecznie głęboko. Idąc wyżej nie raz już mi się to zdarzało gdy trafiałem nim np. w skały. Ale wiedziałem że o tym będę mógł się dowiedzieć tylko w jeden sposób, więc wywaliłem te myśli z umysłu. Wolałem się skupić na zejściu. Wyjęcie, wbicie, szarpnięcie! Potem jeszcze kilka poślizgów, parę upadków, jeden mało fajny lot i już. Udało się.
Udało się. Udało się zwlec swoje przemarznięte ciało w bezpieczne rejony w jednym kawałku, i pomimo że z odrobinę podniesionym poziomem adrenaliny, to jednak zadowolony w ogólnym rozrachunku dnia. Wracając, wspięliśmy się jeszcze na okoliczne pagórki, by spojrzeć na drugą stronę grani i porobić w końcu jakieś ciekawe fotki. Ale pogoda pogarszała się z minuty na minutę, więc szybko się nam znudziło. Przechodząc w pobliżu Skalnatego po raz ostatni spojrzałem na skalny mur rozpościerający się przed moimi oczami. Uśmiechnąłem się szczerze i pogroziłem mu w duszy palcem. Wiedziałem że tam jeszcze wrócę?


01-12-2009 08:29 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
lapikus

*****


Postów: 2,442
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Jun 2009
Status: Offline
Post: #2
RE: nie ma to jak lekki plecak...

mpik!

Długo kazałeś czekać na kolejną Twoją opowieść. Ale warto było! Zawsze z wielkim zaciekawieniem czytam wszystkie Twoje relacje, już chociażby z racji tego, że dla mnie świat tego typu wędrówek, to "zakazany owoc". Dowiadywanie się o nim z pierwszej ręki, tak prosto od serca, tylko i wyłącznie na podstawie własnych przeżyć, czynią go nie tyle autentycznym, co przede wszystkim niezwykle wiarygodnym. Kto by pomyślał, że tak doświadczony w wysokogórskiej wspinaczce górołaz w sposób dość lekceważący zbagatelizuje warunki mogące panować na "wysokościach". Natura, jak widać, nie pozostała Ci dłużna i z nawiązką odpłaciła za ten wybryk. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Przekonałeś się o tym, że lajtowy plecak, nie koniecznie musi oznaczać lżej w górach.
Zdjęcia. ok ok ok

Czekam na kolejną porcję górskiej przygody.



Życie już dawno nauczyło mnie wielkiego szacunku, pokory i cierpliwości do gór!!!

Ten post był ostatnio modyfikowany: 01-12-2009 10:22 PM przez lapikus.

01-12-2009 10:21 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
bober37

*****


Postów: 1,196
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Nov 2008
Status: Offline
Post: #3
RE: nie ma to jak lekki plecak...

Witam. następnym razem zrób szafę lzejszą Smileciekawa wycieczka, piękne focieSmile))



Życie jest za krótkie....więc po cholerę być przeciętnym człowiekiem.... Kazimierz Kutz
01-12-2009 10:26 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
Edyta85

*****


Postów: 2,593
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Aug 2008
Status: Offline
Post: #4
RE: nie ma to jak lekki plecak...

Mpki dobrze że i tu Ivona Cie nie ubiegła, masz jednak talent do pisania i bardzo lubię czytać Twoje relacje. No a teraz pewnie z większą uwagą czytasz jednostki giggle



"Jeżeli kobieta chce się realizować, wszystko jedno w jakiej dziedzinie, wcześniej czy później stanie przed wyborem między swoimi dążeniami a związkiem uczuciowym. Bo jeśli nawet partnerzy patrzą w tą samą stronę najczęściej widzą coś innego." E. Matuszewska
01-12-2009 10:26 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
paaulo
snow addict
*****


Postów: 1,625
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Mar 2007
Status: Offline
Post: #5
RE: nie ma to jak lekki plecak...

mpik napisał(a):
Raki? A na co mi te raki. Do szafy!
Czekan? A na co mi ten czekan. Do szafy! Hmmm, chociaż może jeden wezmę. Kijków nie mam więc przynajmniej będę się miał czym podpierać.
Buty zimowe? A na co mi te buty zimowe. Łazić większość po kamieniach w takich twardych podeszwach do żadna przyjemność. Do szafy!
Windstoper? A na co mi ten windstoper. Na necie pisało że ma wiać raptem z prędkością siedemnastu czegoś tam. Pewnie kilometrów na godzinę. Do szafy!
Szafa może być ciężka, plecak nie!

To się nazywa light&fast!
Niepotrzebnie czekan brałeś, było by jeszcze bardziej fast, a relacja bardziej efektowna.
Zejście raczej do kontrolowanych nie należało.
Jakich warunków się spodziewałeś nie zabierając nawet raków?

Ładne zdjęcia.


02-12-2009 04:18 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
mpik

**


Postów: 39
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Jun 2009
Status: Offline
Post: #6
RE: nie ma to jak lekki plecak...

paaulo napisał(a):
Jakich warunków się spodziewałeś nie zabierając nawet raków?

Podobnych do tych, jakie spotkałem na dwóch poprzednich wyjazdach, na których miałem i raki i czekany i sam nie wiem co jeszcze, a całe to ustrojstwo przenosiłem tylko w plecaku do góry i na dół... A cele były wyższe niż ten niedzielny. I podobno wówczas nawet sypało wcześniej. Że już nie wspomnę jak to ostatnio kumpel na webcamerce widział "Wielką Biel" dzień wcześniej... Big Grin


02-12-2009 10:42 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
dr.Etker

*****


Postów: 8,835
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Nov 2006
Status: Offline
Post: #7
RE: nie ma to jak lekki plecak...

Jak zwykle znakomita relacja ok i z widokowego miejsca ok

mpik napisał(a):
Raki? A na co mi te raki. Do szafy!
Czekan? A na co mi ten czekan. Do szafy! Hmmm, chociaż może jeden wezmę. Kijków nie mam więc przynajmniej będę się miał czym podpierać.

Czekan ? blink
Pastorał do podpierania byłby lepszy.
Naprzód i Alleluja ! Smile



02-12-2009 11:33 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
paaulo
snow addict
*****


Postów: 1,625
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Mar 2007
Status: Offline
Post: #8
RE: nie ma to jak lekki plecak...

mpik napisał(a):
Podobnych do tych, jakie spotkałem na dwóch poprzednich wyjazdach, na których miałem i raki i czekany i sam nie wiem co jeszcze, a całe to ustrojstwo przenosiłem tylko w plecaku do góry i na dół...

Brak opadów, dość ciepły dzień, zimna noc, silny wiatr. I tak od ładnych paru dni. Sprzyjające warunki dla lodu.

Każdemu się zdarzy nie docenić warunków siedząc jeszcze w domu, ale w górach jest już znacznie mniej miejsca na takie błędy. Mogłeś nie mieć tyle szczęścia w zejściu.
Pozdrawiam.


03-12-2009 01:09 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
mpik

**


Postów: 39
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Jun 2009
Status: Offline
Post: #9
RE: nie ma to jak lekki plecak...

paaulo napisał(a):
Każdemu się zdarzy nie docenić warunków siedząc jeszcze w domu, ale w górach jest już znacznie mniej miejsca na takie błędy. Mogłeś nie mieć tyle szczęścia w zejściu.

Wiem Smile Łatwo jest oceniać siedząc w domu, podobnie jak łatwo jest już na miejscu stwierdzić co powinno się wziąć. Niestety, w moim akurat przypadku jak najlżejszy plecak jest jednym z priorytetów. Czasem wprawdzie może ktoś z zewnątrz orzec iż kosztem bezpieczeństwa, ale biorąc pod uwagę fakt iż dokładnie rok temu leżałem z częściowym paraliżem, mogę dziś na takie oceny spoglądać z przymrużeniem oka... Wiem że muszę dbać o kręgosłup. Inaczej... No właśnie, w tym rzecz że nie ma "inaczej" Wink

A wracając do szczęścia, myślę że ryzykiem którego nie podjąłbym, było pchanie się dalej. Zejście było niebezpieczne, ale nie bardziej niż wiele wcześniejszych... Tyle szczęścia (i umiejętności) by się ono udało, to ja jeszcze posiadam. Przynajmniej mam taką nadzieję Big Grin


03-12-2009 06:01 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
maciek
Moderator
******


Postów: 3,494
Grupa: Moderatorzy Forum
Dołączył: Jan 2008
Status: Offline
Post: #10
RE: nie ma to jak lekki plecak...

mpik napisał(a):
Pierwsze, co ukazało się naszym oczom na zewnątrz po wyjściu z budynku, był spektakl wschodu. Wiele ich już widziałem w swoim życiu, ale na widok tego co zaczęła pokazywać nam w ten poranek Natura, nie potrafiłem przejść obojętnie.

Zobaczyć takie przedstawienie! uhm Smile Piękne chwile.


03-12-2009 08:46 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
paaulo
snow addict
*****


Postów: 1,625
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Mar 2007
Status: Offline
Post: #11
RE: nie ma to jak lekki plecak...

mpik napisał(a):
Łatwo jest oceniać siedząc w domu, podobnie jak łatwo jest już na miejscu stwierdzić co powinno się wziąć.

Wiem. Sam tego nie lubię i w miarę możliwości staram się tego nie robić. Stąd właśnie zdanie "Każdemu się zdarzy nie docenić warunków siedząc jeszcze w domu, ale w górach jest już znacznie mniej miejsca na takie błędy."

mpik napisał(a):
Mój ewentualny lot (który z każdym kolejnym krokiem stawał się niemal niemożliwy do uniknięcia) wolałem wykonywać w terenie w którym moje szanse wyjścia z niego cało będą relatywnie większe.
Pierwszy, najbardziej stromy etap pokonałem jeszcze bez dodatkowej dawki adrenaliny. Tam śnieg był w większości głęboki, a lodowe odcinki rzadkie i niewielkie. Jednakże wraz ze spadkiem nachylenia stoku, lód na jego powierzchni spotykałem coraz częściej. W niektórych miejscach nie dało się go obejść, i wówczas zostawałem zmuszony do wchodzenia na niego. Starałem się unikać tego z całego serca, ale kilka razy nie miałem wyjścia. Trzy czy cztery upadki na takim lodowisku zakończone na szczęście krótkim, bo co najwyżej dwumetrowym ślizgiem, dawały mi niejakie pojęcie o tym, co czekałoby mnie gdyby nie mój ostatni wierny przyjaciel - czekan.
W pamięci najbardziej utkwił mi jeden kilkunastometrowy odcinek lodowego betonu. Schodziłem nim w nader oryginalny sposób, ale chyba jedyny dostępny. Wisząc na wbitym czekanie, opuszczałem się jak najniżej. Następnie wyciągałem ostrze, i gdy tylko zaczynałem się bezwładnie ześlizgiwać w dół, błyskawicznym ruchem wbijałem czekan metr niżej niż dotychczas pozwalając mu by mnie wyhamowywał nagłym szarpnięciem. Wyjęcie, wbicie, szarpnięcie! I tak w koło. Gdzieś przy którymś kolejnym uderzeniu przyszła mi do głowy myśl czy zdążę wbić czekan po raz drugi, gdyby za pierwszym razem nie wszedł dostatecznie głęboko. Idąc wyżej nie raz już mi się to zdarzało gdy trafiałem nim np. w skały. Ale wiedziałem że o tym będę mógł się dowiedzieć tylko w jeden sposób, więc wywaliłem te myśli z umysłu. Wolałem się skupić na zejściu. Wyjęcie, wbicie, szarpnięcie! Potem jeszcze kilka poślizgów, parę upadków, jeden mało fajny lot i już. Udało się.

Przeczytaj swój własny opis.
Pewnie nie pierwszy raz hamowałeś czekanem, wiesz jak łatwo w takich warunkach stracić kontrolę. O ile w twardym śniegu jest ok, to w lodzie pozostaje liczyć na szczęście. A łeb nie szklanka, jak to mawiają.

mpik napisał(a):
Zejście było niebezpieczne, ale nie bardziej niż wiele wcześniejszych...

Smile
Powodzenia na szlaku.

P.S. Prezent na Mikołaja - http://tuxracer.sourceforge.net/ Wink


04-12-2009 10:20 AM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
dr.Etker

*****


Postów: 8,835
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Nov 2006
Status: Offline
Post: #12
RE: nie ma to jak lekki plecak...

paaulo napisał(a):
O ile w twardym śniegu jest ok, to w lodzie pozostaje liczyć na szczęście. A łeb nie szklanka, jak to mawiają.

To jest poważny problem dla osób nie lubiących(nie mogących) nosić ze sobą pewnej ilości sprzętu w góry. Sad [bądź po prostu zaskoczonych warunkami i nieprzygotowanych]
uhm Pewnym rozwiązaniem byłoby zapewne sporządzenie we własnym zakresie obuwia typu "trikunie".(Tj.do butów przymocować trochę ćwieków czy innych blaszek stalowych na sztorc.Patent niegdyś powszechny-obecnie rzadko spotykany).
W razie ostatecznym pozostaje wyjęcie ze zbocza kamienia z ostrymi brzegami i próba wybijania stopni w lodzie tym improwizowanym narzędziem.
Co prawda pewnie lepiej ta metoda sprawdza się przy podejściach czy skośnych w górę trawersach..... (...jestem laikiem w tej dziedzinie-nie chciał bym aby moja wypowiedź została potraktowana jako autoratywna Huh )
Pozdrawiam Smile
Edit:
Coś takiego znalazłem w necie Smile




Załączone pliki Miniatury
   

Ten post był ostatnio modyfikowany: 04-12-2009 10:59 AM przez dr.Etker.

04-12-2009 10:57 AM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
Pablo
pablo
*****


Postów: 10,672
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Dec 2006
Status: Offline
Post: #13
RE: nie ma to jak lekki plecak...

skarpety na buty trzeba zakładać albo inne onuce Wink



Zaprzyjaźnij się z człowiekiem, który chodzi po górach
04-12-2009 11:46 AM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
KasiaA
KrakowiankA
*****


Postów: 1,329
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Jan 2007
Status: Offline
Post: #14
RE: nie ma to jak lekki plecak...

mpik napisał(a):
... Podobnych do tych, jakie spotkałem na dwóch poprzednich wyjazdach, na których miałem i raki i czekany i sam nie wiem co jeszcze, a całe to ustrojstwo przenosiłem tylko w plecaku do góry i na dół... ...


Wiesz, w lecie takiego szpeju nie trzeba zabierać Wink ale troche już się nam pora roku zmieniła Wink może teraz juz zauwazyłeś Wink



"[Tatry]...Przeto stałyście się marzeniem, tęsknotą ludzi spragnionych modlitwy bezsłownej i słońca"
04-12-2009 01:59 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
mpik

**


Postów: 39
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Jun 2009
Status: Offline
Post: #15
RE: nie ma to jak lekki plecak...

paaulo napisał(a):
Przeczytaj swój własny opis.
Pewnie nie pierwszy raz hamowałeś czekanem, wiesz jak łatwo w takich warunkach stracić kontrolę. O ile w twardym śniegu jest ok, to w lodzie pozostaje liczyć na szczęście. A łeb nie szklanka, jak to mawiają.

Ależ ja nie neguję Twojego zdania Wink Patrząc z perspektywy dnia dzisiejszego myślę że nie biorąc wówczas raków popełniłem błąd, który w ostatecznym rozrachunku kosztował mnie zdobycie szczytu. Ale nie pierwszy i pewnie nie ostatni taki w zyciu... A przytyk do oceniania z poziomu domu tyczyło się akurat bardziej mnie samego niż Ciebie.
Natomiast sam lód starałem się omijać wszędzie gdzie się dało. A że nie wszędzie się dało, to i jest o czym pisać w relacji Big Grin


KasiaA napisał(a):
Wiesz, w lecie takiego szpeju nie trzeba zabierać. ale troche już się nam pora roku zmieniła. może teraz juz zauwazyłeś

Jak najbardziej zauważyłem. Ale wiesz jak to jest, nie bywam w Tatrach tak często, aby móc te zmiany zauważyć na tyle wyraźnie, by idealnie dopasowywać się z doborem odpowiedniego sprzętu. Shy
Dziesięc dni wcześniej kilka dolin dalej na trochę wyższej wysokości nie były potrzebne, więc w kolejny łikend wybrałem opcję nakierowaną na kręgosłup.


04-12-2009 06:55 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
Odpowiedz  Napisz temat 



Pokaż wersję do druku
Wyślij ten temat znajomemu
Subskrybuj ten temat | Dodaj ten temat do ulubionych

Skocz do: