Odpowiedz  Napisz temat 
Strony (2): « Pierwsza [1] 2 Następna > Ostatnia »
Aconcagua 2009 - relacja.
Autor Wiadomość
obywatelpp

**


Postów: 25
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Dec 2008
Status: Offline
Post: #1
Aconcagua 2009 - relacja.

Zgodnie z obietnicą zamieszczam relację z wyprawy na Aconcaguę. Ostrzegam, że relacja ma bardzo małą wartość literacką. Obiektywnie muszę stwierdzić, że jest po prostu... nudna. No, ale zrobiłem co mogłem Smile

Aconcagua 2009 Zapiski, nazwane szumnie Dziennikiem wyprawy.
Niedziela 15.02.2009.
Z Poznania wyruszyliśmy busem ok. 12,00 w grupie 8 osób. Przedstawiciel Annapurna Klub - Kuba, Monika, Darek, Dominik, Agnieszka, Jola, Piotr i ja(PiotrSmile ). Do Berlina jechaliśmy 4,5h. Na lotnisku normalka: odprawa paszportowa, biletowo-bagażowa. Okazało się, że dopuszczalna waga bagażu głównego to aż 46kg! Przy sprawdzaniu bagażu osobistego na bramce wyszło, że chciałem dokonać zamachu żelem pod prysznic 250ml. Zarekwirowali mi oczywiście. Samolot do Madrytu opóźniony był ponad godzinę ze względu na warunki pogodowe. Poznaliśmy "wesołych" Polaków. Okazało się, że to poławiacze kryla lecący gdzieś w okolice Antarktydy. Lot do Madrytu trwał ok. 2h. W Madrycie przesiadka na samolot do Buenos Aires. Tym razem lot trwał aż 13h. Przed snem podali nam obiadokolację, potem rozdali słuchawki i można było sobie podłączyć do gniazdka w swoim fotelu i posłuchać muzyczki. Było kilka kanałów tematycznych do wyboru. Znalazłem dwa, które mi odpowiadały. Na jednym Janis Joplin, Jimi Hendrix i inni bluesmani a na drugim smooth jazz. I z tą drugą muzyczką na uszach przespałem całą noc.
Poniedziałek 16.02.2009
Rano śniadanie, toaleta itp. lądowanie w Buenos, formalności paszportowe, "polowanie" na bagaż i spotkanie z Robertem, liderem grupy. Przejechaliśmy na dworzec autobusowy, daliśmy bagaż do przechowalni i poszliśmy zwiedzać Buenos. Z powodu ograniczonej ilości czasu, zwiedzanie polegało na przebiegnięciu się kilkoma ulicami w centrum miasta, zjedzeniu obiadu u Chińczyka i powrót. Małe zamieszanie, trzy osoby gdzieś się zapodziały a tu trzeba ogromną ilość bagażu przenieść na peron...na szczęście znalazły się. Wsiedliśmy w komfortowy autobus do Mendozy i przed nami dłuuga podróż, ponad 1000km i 13 godzin jazdy. Na szczęście było całkiem wygodnie. Wieczorem, jak w samolocie, stewardessa rozniosła nam obiadokolację, koło mojego miejsca był dystrybutor z wodą zimną i gorącą. Za oknem płasko, tylko krzaczory i czasami jakieś plantacje. Dopiero potem uświadomiłem sobie, że te plantacje to winnice.
Wtorek 17.02.2009.
I wreszcie góry! Pojawiły się na horyzoncie po prawie 12 godzinach jazdy. Mało widoczne, zamglone, ale duże i ośnieżone.
Mendoza - ładne miasto, dużo zieleni, parków...trochę pozwiedzaliśmy, na podobnej zasadzie, co Buenos. Na prawdziwe zwiedzanie przyjdzie czas po akcji górskiej. Odwiedziłem cafe internet i za dwa peso skontaktowałem się z Polską. Niestety, na gg nie było najbliższych (w Polsce było po 23). Powysyłałem pozdrowienia, sprawdziłem pocztę, naszą klasę i tyle... Wieczorem poszliśmy na kolację na klimatyczny deptak w centrum Mendozy. Klimat przypomniał mi Chamonix sprzed kilkunastu lat. Kawiarniane stoliczki na ulicy oświetlone lampionami, muzyka dobiegająca z lokali, uliczni grajkowie, itp.
Środa 18.02.2009.
Rano, po śniadaniu pakowanie, taksówki i znowu na dworzec autobusowy. Kolejny skok: Mendoza-Penitentes. Już nie tak luksusowym autobusem jechaliśmy około 4h. Po drodze mieliśmy kontrolę antynarkotykową, dwóch wojaków + labrador. Na szczęście nic nie wykryli Smile. Przypomniał mi się cykl dokumentalny Edwarda Miszczaka o osadzonych w więzieniach Polakach w takich egzotycznych krajach. Brrr... W Penitentes obiad, przepakowywanie, (które to już?). Zakwaterowanie w schronisku, wokół kolorowe góry i zaczęło już solidnie wiać. Plan jest taki: jutro ważenie bagażu na muły a my na lekko pieszo do bazy w Plaza de Mulas. Trasa (ok. 40km) rozłożona jest na szczęście na dwa dni. Jutro do przejścia ok. 3h a pojutrze około 10h.
Jest godz. 16,42 więc cos ciekawego może jeszcze się zdarzy...
...nic ciekawego się nie zdarzyło, chyba że można zaliczyć do tego obfitą kolację złożoną z pieczywa, sałatek, piwa i przede wszystkim z duuużej ilości mięsa. Biorąc pod uwagę, że po przyjeździe do Penitentes poszliśmy na obiad i też zamówiliśmy sobie potężne porcje mięsa i piwa, to w połączeniu z kolacją stanowiło już duże wyzwanie dla naszych systemów trawiennych Smile. Wieczorem (i w nocy) przestało wiać.
Czwartek 19.02.2009.
Śniadanie o 9 i mieliśmy okazję przyglądać się, jak ważą nasz bagaż i przygotowują go do transportu na mułach. Mój wór ważył 19kg. Po śniadaniu wsiedliśmy w podstawionego busa i pojechaliśmy do bram Parku Narodowego Aconcagua. Tam rejestracja (permiso), dali każdemu worek na odpadki i mogliśmy ruszać. Tym razem już pieszo. Nareszcie! Trasa wiodła suchą, pylistą doliną, w stronę widocznej na horyzoncie południowej ściany Aconcagui. Po ok. 3h doszliśmy do Confluencji (3400m) takiej bazy wysuniętej. Tam ponowna rejestracja, następny worek (tym razem na...kupkę). Dziewięć osób z naszej grupy zapłaciło za wyższy standard i po 10$ od osoby wynajęli sobie hotel w dużym namiocie z pryczami. Ja, z Kubą i Robertem rozłożyliśmy swój "Mountain Hotel", zjedliśmy, co nieco i poszliśmy na rekonesans. Zboczem w górę pod ścianę skalną (ok.200m) i zaczęliśmy robić bouldery a następnie trawersik wzdłuż ściany. Super zabawa. Po powrocie uczciliśmy to zakupioną po 0,5l coli i jeszcze "dopilismy się" zagotowaną herbatą. Opici jak bąki poszliśmy do kontroli medycznej, która jest tu (o dziwo) obowiązkowa. Kilka osób z grupy nie przeszło badań pozytywnie i jutro będzie powtórka. Ja, na szczęście miałem dobre wyniki, chociaż ciśnienie krwi oscylowało przy górnej granicy dopuszczalności 160/105. Ci, co mieli powyżej 160 mają powtórkę jutro rano. Saturacja, czyli nasycenie krwi tlenem 87. Poniżej 80 już bym miał problem. To tyle. Po podziwianiu super rozgwieżdżonego nieba poszliśmy spać o 22,30.
Piątek 20.02.2009.
Po śniadaniu ok.10,00 zaczęliśmy wychodzić do następnego punktu naszej wycieczki Plaza de Mulas położonego na wysokości 4300m npm. Wyszedłem razem z Jolą i właściwie całą drogę przebyliśmy w jednym tempie. Na początku od razu przygoda, jakoś wyleciało nam z głowy, że Robert mówił o moście przez rzekę i po wyszukaniu możliwego brodu, po kolana w lodowatej wodzie przeszliśmy na drugi brzeg. Po częściowym wysuszeniu butów i skarpetek poszliśmy dalej. Droga wiodła olbrzymią doliną Horcones (dolina jaskółek) i bardzo nieznacznie wznosiła się w górę. Wiało za to nieźle razem z tym pyłem prosto w twarz. Męcząca, przymulająca droga (9,5h). Po drodze mijaliśmy trupy padłych mułów. Mijaliśmy też oczywiście turystów, którzy schodzili już w dół. Jedni z sukcesem inni nie. Spotkaliśmy trzech Polaków, którzy swoimi relacjami nie dodali nam za bardzo otuchy. Stwierdzili, że trochę późno zdecydowaliśmy się na zdobywanie Aconcagui. Pogoda coraz gorsza, itp. Pokrzepieni na duchu poszliśmy dalej. Do bazy dotarliśmy o 18,30. Oczywiście kolejne formalności, rejestracja, kolejny worek (trzeci) tym razem na kupkę, którą miałbym chęć zrobić powyżej Plaza de Mulas. Część osób z naszej grupy już tam była, wyczaili kolejny hotelik za 10$ od łóżka. Skusiłem się na ten luksus, bo trochę byłem zmęczony. A w sumie, co to za luksus?! Górna prycza, ciasno...Następna noc już w namiocie. Dochodzą kolejne osoby...Okazało się, że Monika z Darkiem tak wolno szli, że Robert już nie miał siły i cierpliwości im towarzyszyć. Robert przyszedł, dosyć późno a oni zabiwakowali gdzieś po drodze. Mieszkamy na terenie agencji "Lanko" gdzie kierownikiem jest Carlos. Mamy do dyspozycji namiot-mesę na stołowanie się, wodę z beczki i miejsce na nasze rzeczy.
Sobota 21.02.2009.
Odpoczywamy cały dzień. Z hoteliku przenoszę się do namiotu. Będę spał z Adamem i Robertem. Aha, i obowiązkowe badania lekarskie. Na luzie, nie bojąc się wyniku (czułem się bardzo dobrze), pozwoliłem sobie na wycieczkę rekonesansową do leżącego nieopodal schroniska górskiego. Schronisko było nieczynne, ale to nieważne. Po wycieczce poszedłem do lekarki i okazało się, że mam saturację 70, ale za to ciśnienie dobre 130/80. Robert, jak dowiedział się, jaki mam wynik zaczął kręcić nosem (saturacja od 80 wzwyż pozwala bezpiecznie wchodzić wyżej). Obiecałem mu, że następnego dnia rano pójdę na ponowną kontrolę.
Niedziela 22.02.2009.
Dziś wycieczka na Bonettę 5000m npm. w celu złapania aklimatyzacji do naszego następnego etapu. Ja, oczywiście najpierw do lekarza na kontrolę. Saturacja 80! Wszystko ok. Wejście na Bonettę było przyjemne, końcówka podszczytowa podobno przypomina końcowe metry na Aconcagui (tylko prawie 2000m niżej). Na Bonettę wybrałem się w moich sportowych Merrelach. Przy schodzeniu a właściwie zsuwaniu się po żwirowych piargach zrobiła mi się w jednym z nich dziura. Trudno.
Poniedziałek 23.02.2009.
Wyjście do Nido de Condores 5400m npm. Grupa liczy 12 osób (reszta została w bazie). Przy ładnej pogodzie droga zajęła nam 6h. Rozbiliśmy namioty, Robert znalazł depozyt zostawiony podczas ostatniej jego wyprawy. Pomogliśmy rozstawić namiot dziewczynom i rozeszliśmy się do swoich zwyczajowych zajęć, czyli gotowanie, jedzenie, nawadnianie się. Po nawodnieniu, naturalną rzeczą jest...oddanie części płynu. W niesprzyjających warunkach na zewnątrz namiotu robi się to tak: opakowanie po spożytym obiedzie liofilizowanym służy za pisuar. Pozostaje potem lekko odsunąć zamek błyskawiczny od przedsionka i...lu! Trzeba tylko umówić się z partnerem, w którą stronę wylewamy, żeby partner, przy pobieraniu śniegu do gotowania nie zaciągnął takiego...dziwnie żółtego Wink
Wtorek 24.02.2009.
Zejście do bazy było dziwnie męczące dla mięśni nóg. Po drodze mieliśmy minąć się z grupą 6 osób z bazy. Po zejściu do bazy okazało się, że większość z nich jeszcze nie wyszła a była już 12,00. Po południu pogoda zaczęła się psuć. Nadciągnęły chmury, zaczął padać śnieg i grad. Zdaliśmy sobie sprawę, że tam w górze tych sześcioro bardziej to odczuwa.
Środa 25.02.2009.
Kolejne wyjście naszej grupy do Nido de Condores z celem kontynuacji wejścia następnego dnia do Berlina 5933m npm. i następnie na szczyt. Grupa pomniejszona o Sylwka, który spuchł od zęba i miał temperaturę. A ja z Dominikiem i Łukaszem weszliśmy do Nido w...4,45h. Już pod koniec drogi zaczęło prószyć. Zdążyłem się rozgościć w namiocie, nagotować herbaty, nawet zdrzemnąć troszkę jak przyszedł Robert cały ośnieżony jak bałwan. Najpóźniej przyszła Jola (szła 9h) i trzeba było po nią wychodzić, bo miała trudności z trafieniem. Na warstwę śniegu 40cm z poprzedniego dnia napadało drugie 40 i nasze namiociki tak jakoś schowały się.
Czwartek 26.02.2009.
Decyzja: przeczekujemy w Nido i nie wychodzimy do Berlina. Za dużo śniegu a i chmurki na niebie jakieś takie...nieładne. Po południu utwierdzamy się w słuszności decyzji. Cały czas sypie i wieje. I tak całą noc. Odkładamy podejście do Berlina...
Piątek 27.02.2009.
Zejście do Plaza de Mulas w wysokim śniegu. Po drodze spotykamy ludzi idących do góry. I znów niepewność, czy decyzja o zejściu była słuszna. Kolejny dzień pokazał, że raczej tak...
Odwiedziłem duży namiot agencji Inka gdzie mają internet, telefon i inne takie przyjemności. Po nieudanych próbach dodzwonienia się do domu, wykupiłem 15min internetu za 10$ i na gg zostawiłem wiadomość o sytuacji i kiedy ewentualnie się odezwę.
Sobota 28.02.2009.
Pada, jak padało...dzisiaj zaszalałem, kupiłem 45min internetu. Opłaciło się, wreszcie pogadałem "na żywo" z moimi kobietkami (przez gg).
W grupie rozłam. Wygląda na to, że przynajmniej połowa rezygnuje ze zdobywania Aconcagui i schodzi w dół. Spuchniętego Sylwka helikopter zabrał dzisiaj, Piotrek "Martens" zszedł wczoraj...Chyba 8 osób będzie atakować szczyt, ale to koło środy dopiero (środa, czwartek zapowiadane okno pogodowe). Poprawka (godz. 16,55), atakować będzie 10 osób, ponieważ zapomniałem o "Gołąbeczkach", czyli o Monice i Darku. Dzień spędzamy na gotowaniu, jedzeniu, piciu i...gotowaniu. Zrobiłem kolejne podejście pod internet, ale na drzwiach przeczytałem "cerrado", czyli zamknięte. Po południu obserwowaliśmy akcję znoszenia poszkodowanej dziewczyny od strony Nido. Miał przylecieć śmigłowiec po nią. I co się okazało: Piotrek z Warszawy, któremu już wcześniej nerwy puszczały i robił sceny Robertowi o warunki (o wszystko właściwie), dostał jakichś dolegliwości sercowych i tym sposobem też "załapał" się na transport śmigłowcem do Mendozy.
Niedziela 01.03.2009.
Carlos poszedł do Nido po rzeczy ludzi, którzy rezygnują i schodzą w dół. Po jego powrocie znowu afera; Aldonie nie przyniósł "bardzo ważnych osobistych rzeczy", takich jak śrubki zapasowe do raków, jedzenie PRYWATNE na 5 dni itp...Potem jeszcze Robertowi się oberwało od niej. Dzień spędziliśmy w mesie na dyskusjach o prawdopodobieństwie wystąpienia okna pogodowego i naszego wstrzelenia się w niego. Dziesiątki pomysłów, strategii...
Poniedziałek 02.03.2009.
Aldona i Robert nas opuścili...
Dzień, jak co dzień, ale...po południu poszliśmy na lomo (taka kanapka z mięsem wołowym) do jednej z ostatnich czynnych jeszcze mes komercyjnych Geo Trek. Zamówiliśmy sobie po lomo i 2l coli dla wszystkich. Przy muzyce (Marley, The Doors) zrobiło się całkiem miło. Wpadliśmy na pomysł żeby zamówić wino... skończyło się na 6 winach i 3 pizzach. Poszło sporo dolarów, ale myślę, że należało się to nam.
Wtorek 03.03.2009.
W nocy zaczęło solidnie wiać, namiot trzepotał i wyginał się na wszystkie strony. Było ciepło i wietrznie, więc śnieg momentalnie poznikał.
Wszyscy czekają na zmniejszenie siły wiatru i wreszcie może ruszymy w górę!
Środa 04.03.2009.
Ruszamy! Wreszcie... na razie do Nido de Condores. Tam nocujemy i dalej do Berlina. 5 i 6 marca ma być okno pogodowe. W Nido gorączkowe przygotowania, żywność wyżej, namioty itp... Idą wszyscy, 10 osób.
Czwartek 05.03.2009.
Odcinek z Nido do Berlina jest nieduży, więc zjedliśmy tylko śniadanie liofilizowane, po łyku herbaty i zwinęliśmy nasz namiot (spałem z Robertem). Ja wziąłem maszty i jedzenie a Robert resztę namiotu. Chwilę przed nami, w stronę Berlina wyszedł na lekko znajomy Peruwiańczyk. Poszliśmy po jego śladach. Okazało się, że ten "krótki" odcinek do Berlina dał nam nieźle w kość. Po prostu, lekce sobie ważąc, nie napoiliśmy się odpowiednio i tyle... No, ale jesteśmy z Robertem pierwsi w Berlinie na wysokości 5933m n.pm. Właściwie pierwszy był Peruwiańczyk i trójka młodych Amerykanów(chyba Amerykanów), którzy już rozbijają namiot. Trochę rozejrzałem się po okolicy, jest tu trzy drewniane schrony. Dwa małe, wielkości psich bud i jeden większy, ale usytuowany jakieś 100m dalej i nieco wyżej. Próbowałem namówić Roberta na nocleg w tym dużym, ale bez skutku. -"W namiocie lepiej". Rozbiliśmy, więc namiot i tymczasem doszła reszta grupy. Zaszyliśmy się w namiotach i rozpoczęło się gotowanie, jedzenie, picie i... sikanie do pustych opakowań po liofilizatach. Jutro summit day (mam nadzieję).
Piątek 06.03.2009.
Przed snem nastawiłem budzik na 2,30 i powiesiłem zegarek w namiocie. Niestety, mróz załatwił baterię i budzik nie zadziałał. Na szczęście mieliśmy czujny sen, wstaliśmy o wyznaczonej porze i pobudziliśmy resztę. Zebraliśmy się na 5,00. Był solidny mróz i (niestety) wiatr. Im wyżej, tym silniejszy. Na wysokości Indepedencji poszliśmy troszkę nie tak i weszliśmy w taki komin wiatrowy, że przechodząc przez niego musieliśmy czasami przyklękać albo nawet kłaść się, żeby nas nie zdmuchnęło z grani. Po szczęśliwym przejściu tego miejsca, znaleźliśmy się w Indepedencji (6546 m. n.p.m.), miejscu, w którym jest podobny schron jak w Berlinie, tylko kompletnie rozwalony. Stąd w górę zboczem na Trawers lub Kanał Wiatrów. Tam wcześniej wiało mocno, ale dosyć szybko to przeszliśmy, Kanał Wiatrów natomiast dłużył nam się niemiłosiernie i wcale słabiej nie wiało. Zacinało lodowymi igiełkami tak od tyłu i z prawej strony. Chwilami myślałem, że mam już odmrożoną połowę twarzy i to pomimo kominiarki nałożonej głęboko na twarz, gogli i ciasno ściągniętego kaptura kurtki gore-tex. Szliśmy za tą trójką Amerykanów. Po przejściu trawersu ostro w górę po głębokim śniegu w stronę żlebu Canaletta. Uff...w Canaletcie przestało wiać. Doszedłem pierwszy i zaczekałem na resztę w zacisznym miejscu. Potem znowu ostro do góry. Niby to już końcówka, ale idzie się jeszcze 2-3 godziny. Pod koniec znowu zaczęło wiać, ale już nie tak bardzo, jak niżej. Jesteśmy już nieźle wypruci. Wreszcie szczyt! Robert wchodzi pierwszy, my za nim. (Zostało nas pięciu, po drodze odpadli: Jola, Marcin, Kuba i Gołąbeczki). Płaski teren z niewielkim krzyżem. Krzyż dziwny. Oklejony grubo jakimś srebrnym materiałem lub taśmą. Przyklejone jakieś zdjęcia. Przypomniałem sobie o obowiązkach wobec sponsorów i chciałem poprzyklejać sobie naszywki (każda podklejona taśmą dwustronną). Niestety, jest tak zimno i wietrznie, że naszywki nie chcą się trzymać materiału kurtki. Trzymałem w marznących palcach te nieszczęsne loga i Łukasz robił mi zdjęcia swoim aparatem.
Schodzimy. W Canaletcie spotykamy Kubę. Idzie na szczyt. Niżej, u wylotu żlebu spotykamy jeszcze Marcina. Chce iść, choć już jest trochę późno. Obiecał, że będzie wchodził do 18,00 a potem zawróci. Ok. Zeszliśmy w stronę Trawersu Wiatrów. Przed nami zamajaczyła postać. To Jola. Powolutku, noga za nogą, jak w malignie. Trochę czasu upłynęło, zanim dotarło do niej, że jest już późno a do szczytu ok. 3-4 godzin Robert został w tyle żeby pilnować Joli a my zaczęliśmy schodzić szybciej. Staszek i ja doszliśmy do Colery, tam spotkaliśmy Gołąbeczki. Okazało się, że Monice zepsuł się rak i dlatego się wycofali. Nie potrafili znaleźć zejścia z Colery do Berlina. Znalazłem i poszli za mną. W Berlinie byłem pierwszy. Podszedł do mnie jakiś człowiek i poczęstował gorącym napojem. Dzięki! Okazało się, że to Rosjanin.
Wiało nadal okrutnie i sypało pyłem śnieżnym. Namiot musiałem nieco odśnieżyć, potem wczołgałem się do środka. Wszędzie ten śnieg... Robert doszedł po jakimś czasie i wniósł jeszcze więcej śniegu do środka, brrr... po zagotowaniu i zjedzeniu posiłku poszliśmy spać. Ja we wszystkim, zdjąłem tylko buty i wierzchni gore-tex.
Sobota 07.03.2009.
Rano jeszcze trochę wieje, ale jest dużo lepiej. Po śniadaniu, spakowaniu się i odkuciu namiotu (szczególnie od strony, gdzie wylewaliśmy mocz, namiot był nieźle przykuty do podłoża) zaczęliśmy schodzenie. Stanisław pierwszy, (wycwanił się i nie wziął żadnego namiotu), potem "Gołąbeczki", potem ja. Wziąłem maszty z namiotu i na dół. Po drodze minąłem Monię i Darka i zszedłem do Nido de Condores. Wyszedł do mnie rangers z butelką ciepłego soku pomarańczowego. Super! Ja to jednak mam szczęścieJ. Ujął mnie tym bardzo. Spytał się o szczyt i potem szczerze gratulował. Powiedział, że jestem "very strong man". Wiadomo, w końcu PudzianSmile ! W Nido wziąłem namiot z depozytu i dalej w dół, do Mulas. W bazie przywitał mnie Carlos słowami - "summit no?" Jak to "no?!" - "Yes, six persons!!!"
I znowu gratulacje? Długo czekałem na resztę. Mieli trochę roboty, tamten namiot w Nido też trzeba było odkuć. Schodzą. Jola oczywiście na końcu. Widać ją było, jak powoli schodzi. Pod koniec pomyliła ścieżki i zaczęła pchać się gdzieś w lewo na zbocze. Zacząłem krzyczeć - "Jola, nie tu, w prawo!". Rangersi z Mulas byli czujni. Za chwilę zobaczyliśmy, jak do Joli idzie najpierw jeden, potem drugi ratownik. Sprowadzili ją do punktu medycznego, Robert i Kuba też tam poszli. Okazało się, że jest wycieńczona, odwodniona i ma częściowo poodmrażane palce. Jest duża szansa na ewakuację helikopterem.
My, tymczasem poszliśmy do sąsiedniego Geo Treku na pizzę. Zamówiliśmy po jednej na twarz, czyli dziesięć. To już końcówka bazy i pizzy wyszło tylko sześć sztuk. No i dobrze, bo wyszła in taka sobie... Jola wróciła od lekarza i faktycznie, jutro ją zabiorą śmigłem.
Niedziela 08.03.2009.
Obudziły mnie okrzyki Carlosa - "cargo mulas porfavore!". No tak, trzeba wstawać, pakować się, nadać bagaż na muły...Śniadanie na szybkiego i pakowanie, bo mulnicy czekają. W międzyczasie Jolę zabrał śmigłowiec, szczęściara... Nas czeka blisko 40 km drogi z Plaza de Mulas do bramy parku narodowego. Oczywiście Stanisław wyszedł pierwszy (razem z Marcinem). My, to znaczy Robert, Kuba, Dominik, Łukasz, Monika, Darek i ja wyszliśmy o 12,00. I znowu znajome tereny, tylko w drugą stronę. Ogromna, płaska dolina Horcones - surowe piękno. Po kilku godzinach dopiero spotykamy pierwsze rośliny-kolczaste porosty. Coś w rodzaju mchu uzbrojonego w kolce. Widocznie roślina broni się przed np. mułami. Poszło nam (mnie) nadspodziewanie szybko. Po 6,5h byłem już przy bramie parku. Tam się odmeldowałem (oddarli mi kawałek permiso) i czekałem na resztę. Gdy już byliśmy wszyscy, przyjechał zamówiony bus i zawiózł nas do znajomego schroniska w Penitentes.
Prysznic! Kolacja! Mięso! Wino! To wszystko było. Najedzony, opity, na niepewnych nogach udałem się na spoczynek.
Poniedziałek 09.03.2009.
I znowu pobudka wcześnie rano... ale to już ostatni raz. Dzisiaj wieczorem mamy samolot z Buenos Aires do Europy. Jest tylko mały problem: do Buenos jest...ponad 1200 km. Wyjeżdżamy o 5,00 busem. Dwóch kierowców na zmianę, rzadkie przystanki na siku i... przejechaliśmy całą Argentynę wszerz i ... zdążyliśmy. Nawet z zapasem. Robert leciał innym samolotem, godzinę wcześniej i też zdążył. Dopiero na lotnisku miałem okazję kupić jakieś pamiątki dla moich bliskich. Mam nadzieję, że trafione. W samolocie linii Iberia obiadokolacja (zestaw do wyboru ten sam, co 20 dni wcześniejSmile ), wino czerwone do tego a potem luli.
Wtorek 10.03.2009.
Śniadanie. W Madrycie mamy być ok. 14 z minutami. Jesteśmy... jeszcze jedna kontrola bagażu. Przyczepili się do moich słoiczków z dżemem, ale ubłagałem ich, że to dla mamy, (bo to prawda!). Jeszcze jeden skok Madryt-Berlin. W Berlinie do busa i jeszcze 4 godziny do Poznania. W Poznaniu na 0,00. Pociąg 2,20 do Warszawy. Kolacja w KFC. Pożegnania, wymiana maili i do pociągów. Piotrek "Martens"wysiadł w Łowiczu a ja dojechałem szczęśliwie do Warszawy i jeszcze jeden skok do Radomia.
I to by było na tyle.
Piotr Pudzianowski.


Ten post był ostatnio modyfikowany: 25-03-2009 08:25 AM przez obywatelpp.

21-03-2009 11:46 AM
Odwiedź stronę użytkownika Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
Mordimer
Madderdin
*****


Postów: 577
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Sep 2008
Status: Offline
Post: #2
RE: Aconcagua 2009 - relacja.

obywatelpp napisał(a):
Zgodnie z obietnicą zamieszczam relację z wyprawy na Aconcaguę. Ostrzegam, że relacja ma bardzo małą wartość literacką. Obiektywnie muszę stwierdzić, że jest po prostu... nudna. No, ale zrobiłem co mogłem Smile


no jakoś się nie znudziłem Toungue

Jeszcze raz gratuluję.

Rzeczywiście you're very strong - Było ciężko ale super że Wam się udało.

ok:okok


21-03-2009 02:32 PM
Odwiedź stronę użytkownika Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
Agnieszka.S
Aga
*****


Postów: 1,959
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Nov 2007
Status: Offline
Post: #3
RE: Aconcagua 2009 - relacja.

Mordimer napisał(a):
no jakoś się nie znudziłem Toungue


Ja również nie zanudziłam się! Bardzo ciekawa relacjaok Wspaniała przygoda i wspomnienia na całe życie!ok Gratuluję serdecznie!!!



"Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował, tego czego nie zrobiłeś niż tego co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślny wiatr.
Podróżuj. Śnij. Odkrywaj. "

Ten post był ostatnio modyfikowany: 21-03-2009 03:40 PM przez Agnieszka.S.

21-03-2009 03:40 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
Jupiter

***


Postów: 73
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Feb 2009
Status: Offline
Post: #4
RE: Aconcagua 2009 - relacja.

Pasjonująca relacja. Przeczytałem jednym tchem. Gratuluję, będzie co wnukom opowiadać Smile


21-03-2009 08:41 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
magda.s.77
Brak aktywacji konta


Post: #5
RE: Aconcagua 2009 - relacja.

Tu już można tylko się powtórzyć: wspaniała i niezwykła wyprawa, tak jak i jej relacja. Gratulacji masz już nadmiar, ale przyjmij i ode mnie, wraz z ogromnym podziwem i, nie ukrywam, jeszcze większą zazdrością. Jestem pewna, że to fantastyczne i niezapomniane przeżycie. Pozdrawiam.


21-03-2009 09:34 PM
Zacytuj ten post w odpowiedzi
paaulo
snow addict
*****


Postów: 1,625
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Mar 2007
Status: Offline
Post: #6
RE: Aconcagua 2009 - relacja.

Bardzo ciekawie napisany reportaż. Piękne miejsca zobaczyliscie. Gratuluję szczytu.
ok


22-03-2009 12:37 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
KasiaA
KrakowiankA
*****


Postów: 1,329
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Jan 2007
Status: Offline
Post: #7
RE: Aconcagua 2009 - relacja.

Obywatelu Smile pozostaje pogratulować Smile Bardzo ciekawe przeżycia i na prawdę fajnie napisane Smile
A jak to u Ciebie było z Tą Górą? Dlaczego właśnie ta na początek?



"[Tatry]...Przeto stałyście się marzeniem, tęsknotą ludzi spragnionych modlitwy bezsłownej i słońca"
23-03-2009 10:00 AM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
Zoe

*****


Postów: 837
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Jun 2008
Status: Offline
Post: #8
RE: Aconcagua 2009 - relacja.

Wspaniała wyprawa. Szczerze gratuluję ok


23-03-2009 11:29 AM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
IwonaS

****


Postów: 246
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Mar 2008
Status: Offline
Post: #9
RE: Aconcagua 2009 - relacja.

A zdjątka jakieś będą?


23-03-2009 11:46 AM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
Fazik
Kierowca TYRa
*****


Postów: 6,677
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Jul 2006
Status: Offline
Post: #10
RE: Aconcagua 2009 - relacja.

Obywatelu, zdjęcia zobaczyłem z nieukrywaną przyjemnością a relację skopiowałem do worda i zostawiam sobie na postój na parkingu podczas pracy Smile
Gratulacje.



Wyrwać się z miejskiego betonu, choć na dzień, choć na chwilkę, Żeby nie zwariować...
23-03-2009 11:50 AM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
Fazik
Kierowca TYRa
*****


Postów: 6,677
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Jul 2006
Status: Offline
Post: #11
RE: Aconcagua 2009 - relacja.


Wyrwać się z miejskiego betonu, choć na dzień, choć na chwilkę, Żeby nie zwariować...
23-03-2009 11:51 AM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
Pablo
pablo
*****


Postów: 10,672
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Dec 2006
Status: Offline
Post: #12
RE: Aconcagua 2009 - relacja.

Ahhhh dopiero przeczytałem.... gratule wielkie za pomysł realizację i przewszystkim samozaparcie ok

Zdradź proszę, czy następne plany jakieś wysokogórskie już są??



Zaprzyjaźnij się z człowiekiem, który chodzi po górach
23-03-2009 01:20 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
obywatelpp

**


Postów: 25
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Dec 2008
Status: Offline
Post: #13
RE: Aconcagua 2009 - relacja.

KasiaA napisał(a):
Obywatelu Smile pozostaje pogratulować Smile Bardzo ciekawe przeżycia i na prawdę fajnie napisane Smile
A jak to u Ciebie było z Tą Górą? Dlaczego właśnie ta na początek?


To nie jest mój początekSmile Pozostaje mi troszeczkę się pochwalićSmile W 1997 Mt. Blanc, w 1998 Elbrus, w 2005 "prawie" Pik Lenina (zawróciłem 60m poniżej szczytu przy gwałtownym załamaniu pogody). Czyli byłem już wyżej niż Aconcagua, co nie zmienia faktu, że jest ona najwyższym szczytem zdobytym przeze mnie "w całości". Teraz myślę o rodzinnej (z żonką) "wyprawie" na Kilimandżaro. Ale to najwcześniej w 2010r.


23-03-2009 02:42 PM
Odwiedź stronę użytkownika Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
dr.Etker

*****


Postów: 8,835
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Nov 2006
Status: Offline
Post: #14
RE: Aconcagua 2009 - relacja.

Dzięki za opis ok
Ileś lat temu -po raz pierwszy-czytałem o opisywanych rejonach w którymś tam wydaniu "Wyżej niż kondory"-W.Ostrowskiego.
Dziś -przypomniałeś ten piękny górski zakątek Smile



23-03-2009 04:36 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
sabek

*


Postów: 1
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: May 2011
Status: Offline
Post: #15
RE: Aconcagua 2009 - relacja.

Gratuluję wejścia i zdobytych szczytów. Ja na Ance byłam w tym roku. Pogoda była iście szatańska, góra w ciągu dwóch tygodni pochłonęła pięć osób (w tym jednego polaka niestety). Na szczęście nasze wejście odbyło się w pięknym oknie pogodowym. Przygoda na całego! Jeszcze raz gratuluję!


25-05-2011 04:00 PM
Odwiedź stronę użytkownika Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
Odpowiedz  Napisz temat 



Pokaż wersję do druku
Wyślij ten temat znajomemu
Subskrybuj ten temat | Dodaj ten temat do ulubionych

Skocz do: