Dzień trzeci, zejście do Rycerki Górnej
Nie było zachodu, ale był wschód.
Kto chciał, ten wstał. Nie było żadnego namawiania. Była dopiero 5 rano i dlatego po obstrykaniu słoneczka z okolicznymi górkami, wlazłem jeszcze do śpiwora. Tomtur dzień wcześniej surowo nakazał, żeby go krzątaniem po obozowisku nie budzić wcześniej jak o 7:00. Z porannym słoneczkiem został tylko Watażka. Rozpalił ognicho, żeby fajnie jeszcze rano było.
Szkoda, że trzeba już dzisiaj kończyć. Mnie się z kopców nie chciało. Jednak trzeba. Z propozycji do zejścia mieliśmy trzy możliwości. Do Rajczy, z powrotem przez Bendoszkę i Przegibek (mnie by się podobało) i na krechę do Rycerki Górnej. W końcu był wybrany trzeci wariant. Najkrótszy do aut. Wszyscy bibowicze się śpieszyli. Jedni mieli inny program, inni przed sobą kawał drogi do domu. Wyruszamy o 8:30 bez pośpiechu. Jednak jeżeli na krechę to pozaszlakowo z chaszczowaniem.
Ostatnio po lasach grasował inny szkodnik, niż po ludziach i z błądzeniem po krzaczorach nie było zbytnio problemów. Nawet mogliśmy podziwiać ostatnie widoki górskie. Jeżeli na krechę, to jeszcze dla mnie jeden problem.
Podchodzić stromo, to mi jeszcze idzie, ale schodzić stromo, to wytarte kolana dziadka już coś tam nie sztymują, zwłaszcza, że wór był spakowany na wariant namiotowy. Podziwiam Watażkę. Ten to zejście brał faktycznie po linii prostej i nawet nie dał się zwabić w końcówce na okrężną leśną drogę jak pozostali. Osiągamy drogę prowadzącej do RG-Kolonia. Tomtur proponuje pójść na łatwiznę. Trzeba szanować zelówki od butów górskich (są drogie) i dlatego do parkingu pojedzie Tratina autostopem i ta nas potem zwinie. Od razu drugie autko nam ją zabiera. Reszta będzie czekała. Jednak Watażka, duchem i ciałem leśniczy, nie chciał się obzygać i postanowił do swojego autka jednak zdzierać zelówki. Pierwsze rozstanie. Kolejne następuje, kiedy Tratina nas trzech wypakwuje w Rajczy i odjeżdża za swymi sprawami. Od teraz Paweł, Tomtur i ja podporządkujemy program do wyjazdu Pawła z Bielska-Białej. Najpierw zaległy piknik, gdzieś między Solą i Lalikami.
Potem szukamy bezskutecznie wieży widokowej w Lalikach i na koniec ten niedosyt na duchu dosycamy w Karczmie pod Baranią.
Ja miałem klasykę, jaką miałem i przed 11 laty. No, w teraźniejszości dodają natkę pietruszki. Końcówka? Mamy jeszcze czas i Tomtur zarządza nalot na dom Krzycha, ponieważ Paweł takie zacnego forumowicza jeszcze na żywo nie poznał. Tym program biby zostaje wyczerpany. Pawła odstawiamy w Bielsku na dworcu, mnie Tomtur w Cieszynie na granicy i atomizacja gromady bibowej się dokonuje.
Kończę zdjęciem z legowiska na płachcie.
K O N I E C