Górskie Forum Dyskusyjne - Górski Świat

Pełna wersja: Grossglockner - czerwiec 2013
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Zamieściłem już info w innym poście, ale nie zaszkodzi założyć nowego tematu - mam nadzieję że moderator mnie nie ochrzani.
Temat wygląda następująco, z 4 zadeklarowanych osób została już tylko dwójka pewniaków którzy, choćby skały sra.. (robiły kupę), pojadą zdobyć ten piękny szczyt. Szukamy 2 osób chętnych zrzucić się na paliwko do auta i austriackie autostrady, wyjazd planowany na czerwiec - dokładniej w tym momencie nie mogę powiedzieć, dużo zależy od pogody, jak będą zapowiadać wielki wyż nad Europą to max. 2-3 dni po zapowiedziach (czas na załatwienie urlopu w robocie) jedziemy. Wyjazd planowany na max.5 dni - w sumie na siłę do tyłu wejdą 3 osoby :-) , ale wygodnie będzie dwójce (Peugeot 307 SW), chętnych zabieramy ze Śremu k.Poznania i okolic, lub też po drodze do Niemiec.
Cześć.

Wstępnie wyrażam zainteresowanie jeżeli oferta jest nadal aktualna Smile Co do terminów to na 100% nie mogę się zadeklarować bo to też zależy od urlopu ale na 5 dni to jestem w miarę mobilny czasowo.

Jak coś proszę o kontakt tu czy na priv.

Pozdrawiam.
Na dzień dzisiejszy ekipa jest skompletowana, gdyby coś się zmieniło to zaktualizuję post. Na nadchodzącą wiosnę życzę dobrej pogody na górskie wędrówki.
Nie zapomnij, że Twoją powinnością jest napisanie relacji z tej wyprawy. Toungue

Stasiu napisał(a):
Nie zapomnij, że Twoją powinnością jest napisanie relacji z tej wyprawy. Toungue


Spokojnie, nie zapomnę, jeszcze nie wiem jak tu się wkleja zdjęcia w tekst, ale dowiem się:-), relacja będzie.

Na pewno nie zapomnimy, któryś z nas napisze. Smile

Sylwas72 napisał(a):
Na pewno nie zapomnimy, któryś z nas napisze. Smile

Super, że się udało zebrać ekipę. Życzę powodzenia i mam nadzieję na relację po powrocie. Smile

dr.Etker napisał(a):

Sylwas72 napisał(a):
Na pewno nie zapomnimy, któryś z nas napisze. Smile

Super, że się udało zebrać ekipę. Życzę powodzenia i mam nadzieję na relację po powrocie. Smile


Udało się, mam tylko nadzieje że trafimy też na dobre okno pogodowe i więcej nam nie trzeba.

Sylwas, i tutaj prawie problem. My sobie wybieramy termin i potem modlimy się, żeby nam wyszła pogoda. Normalnie jak ruska ruletka. Na takie wyprawy lepiej by było stanowić sobie czasową przestrzeń i potem wg prognozy wyjechać w okno pogodowe. Wtedy połowa problemów z głowy. Jednak życzę Wam udanej wyprawy. Glockner jest wart. ok

Sylwas72 napisał(a):

dr.Etker napisał(a):

Sylwas72 napisał(a):
Na pewno nie zapomnimy, któryś z nas napisze. Smile

Super, że się udało zebrać ekipę. Życzę powodzenia i mam nadzieję na relację po powrocie. Smile


Udało się, mam tylko nadzieje że trafimy też na dobre okno pogodowe i więcej nam nie trzeba.

I dlatego warto startować z rejonu schroniska ErzHerzog Johann. Kilka godzin okienka pogodowego o poranku powinno wystarczyć na wejście i powrót.

Stasiu napisał(a):
Sylwas, i tutaj prawie problem. My sobie wybieramy termin i potem modlimy się, żeby nam wyszła pogoda. Normalnie jak ruska ruletka. Na takie wyprawy lepiej by było stanowić sobie czasową przestrzeń i potem wg prognozy wyjechać w okno pogodowe. Wtedy połowa problemów z głowy. Jednak życzę Wam udanej wyprawy. Glockner jest wart. ok


Mamy termin elastyczny między 8.06 wyjazd a 23.06 powrót. W tym terminie musimy znaleźć 5-6 dni na wyjazd.

dr.Etker napisał(a):
I dlatego warto startować z rejonu schroniska ErzHerzog Johann. Kilka godzin okienka pogodowego o poranku powinno wystarczyć na wejście i powrót.


I taki mamy plan. Smile

No i po tygodniu wyjazdu, wróciliśmy. Oto moja krótka relacja, przepraszam za błędy, z polskiego nigdy nie byłem orłem.

Wyjazd i dzień pierwszy 08.06. - 09.06.

Wyprawa w wysokie taury rozpoczęła się od spotkania uczestników (Sylwek czyli ja, Piotr, Łukasz oraz Błażej) w Łuszkowie koło Śremu, skąd po wypiciu kawy, zjedzeniu ciasta okolo 17:30 wyruszyliśmy w prawie 1000 kilometrową podróż do Kals pod Grossglockner. Przejazd przez Polskę i niemieckie autostrady przebiegł szybko i bezprolemowo, dopiero po wjeżdzie do Austrii i dojechaniu na drogę prowadzącą do Kals okazało się, że przejazd jest zamknięty z powodu zejścia lawiny błota i kamieni podczas ostatnich obfitych opadów deszczu. Wtedy rozpoczęły się rozmyślania którędy pojechać, wybór padł na trasę widokową Hochalpenstrasse, niestety płatną 33 euro, całe szczęście pogoda nam sprzyjała co owocowało pięknymi widokami pobliskich szczytów oraz naszego celu głównego - Grossglocknera. Po przejechaniu całej trasy i nacieszeniu oczu widokami ruszyliśmy w kierunku Kals a dokładnie na parking w pobliżu Lucknerhaus, do którego droga dojazdowa jest również płatna (9 euro) lecz nam udało się tej opłaty uniknąć Smile.




Po przybyciu na parking przyszła pora na przepakowanie plecaków, wzięciu najbardziej potrzebnych rzeczy i ruszeniu w góry. Z powodu zamkniętego tunelu i zeszłotygodniowych obfitych opadach śniegu planem na dzień pierwszy było dotarcie do schronu zimowego przy Studlhutte. Po przygotowaniu plecaków okazało się, że nie są one wcale lżejsze. Wyruszyliśmy około godziny 11 kierując się do schroniska Lucknerhutte, droga ta zajęła nam godzinę, dokładnie tyle ile pokazują znaki ale to tylko dlatego, że na tej trasie nie było już śniegu. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w dalszą drogę, która nie była już taka różowa jak do tej pory. Zaraz po wyjściu z Lucknerhutte pojawiły się pierwsze pola śnieżne, my jak tylko mogliśmy omijaliśmy je. Jednak nie trwało to długo i choć bardzo tego nie chcieliśmy zaczęliśmy brnąć w śniegu z początku po kostki, później po kolana a zdarzały się też wpadki po pas co z każdą minutą powodowało u nas niechęć do dalszej wspinaczki. Z każdym krokiem zmęczenie nóg potęgowało się coraz bardziej zwłaszcza moich czterdziestoletnich Smile. Po kilku godzinach przedzierania się przez nie przetarte drogi po lewej stronie szlaku, który sami tyczyliśmy ujrzeliśmy, oddychając z ulgą schronisko Studlhutte (2801 m.n.p.m.). Oczywiście żeby znaleść się w upragninym schronie czekało nas jeszcze conajmniej godzinne podejście, jednak wszystko ma swój koniec co oznaczało, że po sześciu godzinach podejścia znaleźliśmy się w schronie zimowym. Tam okazało się, że nasze markowe buty z goretexem są całkowicie przemoczone, całe szczęście, że była tam możliwośc rozpalenia ognia w piecu i całkiem dobrego wysuszenia rzeczy. Od następnego dnia wszyscy wkładaliśmy do butów worki foliowe, które chociaż trochę chroniły nas przed wilgocią. Po kolacji położyliśmy się spać aby wypocząć przed jutrzejszą wspinaczką.




Dzień drugi 10.06

Następny dzień przywitał nas piękną słoneczną pogodą, po zweryfikowaniu wszystkich znaków dla wędrujących turystów wyruszyliśmy w dobrych humorach zostawiając za sobą schronisko Studlhutte. Na początku wykonaliśmy trawers śnieżny pobliskiego szczytu, na którym zapadaliśmy się w mokrym śniegu nawet po pas. Po trawersie przyszedł czas na krótkie podejście, po którym naszym oczom ukazał sie nasz cel główny - Grossglockner częściowo ukryty pod pierzyną z chmur. Gdy już nacieszyliśmy oczy tym pięknym widokiem ruszyliśmy w dalszą śnieżną drogę by po kilkudziesięciu minutach dojść, tak nam się wydawało z uwagi na ilość śniegu, do czoła lodowca gdzie bardziej dla treningu niż dla bezpieczeństwa powiązaliśmy się liną i ubraliśmy raki. Po uzupełnieniu płynów ruszyliśmy do następnego celu, którym był początek ferraty prowadzącej do schroniska Erzh. Johann Hutte (3454 m.n.p.m.). Tam rozwiązaliśmy się z liny i rozpoczęliśmy wspinaczkę by po kilkudziesięciu metrach przekonać się, że stalowe liny ferraty giną w głębokim śniegu a my mamy do pokonania kolejne pole śnieżne. Gdy już uporaliśmy się z śnieżnym polem i dotarliśmy do następnej części ferraty do pokonania zostało nam kilkadziesiąt metrów wspinaczki po skalno - śnieżnym podłożu. Podczas tego ostatniego etapu jeszcze nie raz okazało się, że liny stalowe znikaja pod śniegiem a wspinaczka wtedy staje się bardziej trudna i niebezpieczna. Jednak te małe przeciwności nas nie zatrzymały i po około sześciu godzinach dotarliśmy do schronu. Resztę dnia spędziliśmy na odpoczynku i nabieraniu sił na atak szczytowy, który miał nastapić w dniu następnym, nikt jednak nie spodziewał sie, że nie będzie dane całej ekipie wejść na szczyt Sad.




Dzień trzeci 11.06

Pobudka zaplanowała była na godzinę 3:30, wszyscy bez większych problemów podnieśli się ze swoich łóżek. Za oknami jeszcze nie bardzo było widac jaka jest pogoda, słychać było jedynie bardzo silny wiatr, który nie napawał optymizmem. Rozpoczęły się przygotowania do wyjścia, między innymi, śniadanie, przygotowanie napoi na wspinaczkę i przepakowanie plecaków aby były najlżejsze jak to tylko możliwe. Około 5:00 wszyscy staliśmy przed drzwiami gotowi do wyjścia, za chwilę wszyscy byliśmy na zewnątrz gdzie zrobiliśmy pamiatkowe zdjęcia i powoli ruszyliśmy w stronę szczytu. Jednak po kilkunastu metrach nie dla wszystkich ale dla mnie wspinaczka się zakończyła, od rana nie czułem się dobrze, byłem osłabiony i z wielkim bólem stwierdziłem, że nie dam rady iść na szczyt po czym wróciłem do schronu aby przygotować się do zejścia, które w tym momencie także wydawało mi się ryzykowne, wiedziałem jednak, że nie mogę tam zostac dłużej. Zrobiłem tylko kolegom zdjęcie podczas wspinaczki i ruszyłem bardzo wolno w drogę powrotną. Po przejściu ferraty i zejściu na lodowiec mój stan się trochę poprawił co mnie trochę uspokoiło i przekonało, że zejdę cały i zdrowy. Lodowiec pokonałem w miarę sprawnie i znalazłem się w Studlhutte gdzie posiliłem się i po krótkim odpoczynku ruszyłem w drogę na parking podczas, której poza masą jeszcze bardziej mokrego śniegu zobaczyłem również parkę świstaków. Jeszcze podczas drogi w dół dostałem informację od kolegów, że około godziny 9:00 stanęli na szczycie i powiem szczerze, że byłem wtedy wściekły i zły na swoje niedomagania jednak z perspektywy czasu myślę, że podjąłem jedyną i słuszną decyzję, góra poczeka a ja jeszcze dostanę szansę na wejście. Gdy dotarłem do parkingu rozpocząłem proces suszenia ubrań i nadal zastanawiałem się dlaczego nie mogłem wejść i po złożeniu wszystkich faktów w jedną całość znalazłem wytłumaczenie. Celowo nie pisałem o tym wcześniej żeby zrobić to w jednym miejścu i przestrzec wszystkich przed tym co ja zrobiłem źle a mianowicie, poprzedniego dnia gdy dotarłem do Studlhutte dostałem gorączki, którą się bardzo nie przejąłem myśląc, że to skutek przemoczonych nóg. Sytuacja oczywiście powtórzyła się dnia następnego i wtedy już mnie to trochę zastanowiło a w szczególności uczucie zimna i dreszcze w nocy. Wniosek był jeden, był to udar słoneczny bo oczywiście czapka została w samochodzie i ja całą drogę przebyłem bez przykrycia głowy a że było ciepło zimowej czapki nie ubrałem co było moim wielkim błedem. Myślę, że nikt po przeczytaniu tego tekstu nie popełni tego błędu a dodam, że wcale te dwa dni do bardzo słonecznych nie należały. Po kilku godzinach oczekiwania na kolegów dostałem od nich informację, że nocują w Studlhutte bo są wyczerpani, przemoczeni i nie mają sił na zejście. Ja tą noc spędziłem w samochodzie co okazało się bardzo wygodnym rozwiązaniem.




Dzień czwarty 12.06

Rankiem czwartego dnia około godziny 9:00 koledzy zeszli ze Studlhutte, tego dnia czekało nas jeszcze ponad 1,5 kilometrowe przewyższenie podczas podejścia do schroniska a raczej schronu zimowego - Defreggerhause. Przed tą wędrówką skierowaliśmy swoje kroki do Lucknerhause położonego zaraz przy parkingu aby wziąć długo oczekiwany prysznic w niewygórowanej cenie 3 euro. W zdecydowanie lepszych nastrojach zapakowaliśmy się do samochodu i udaliśmy w podróż do Hinderbichl gdzie znajdował się parking płatny (8 euro dwa dni), z którego rozpoczynała się droga na Grossvenediger (3674 m.n.p.m.). Po przepakowaniu plecaków około godziny 14:00 ruszyliśmy do pierwszego celu naszej wędrówki schroniska Johannishutte (2121 m.n.p.m.) gdzie po doświadczeniach z poprzednich dni przygotowaliśmy się do przedzierania przez pola śnieżne. Po kilkunastominutowym odpoczynku ruszyliśmy do celu głównego tego dnia - Defreggerhause (2962 m.n.p.m.), początkowo droga prowadziła po słabo ośnieżonych łąkach przeplatanych skałami aby w niedługim czasie przejść już w tylko śnieżne pola. Naszym problemem tego odcinka drogi było zgubienie szlaku, który zniknął pod śniegiem a my na nasze nieszczęście udaliśmy się w złym kierunku przez co czas przybycia do schroniska znacząco się wydłużył. Gdy po dłuższym błądzeniu wreszcie zobaczyliśmy schronisko, faktem stała się możliwość nie dotarcia do niego przed zmrokiem. Ta ewentualność trochę nas przestraszyła biorąc pod uwagę fakt, że temperatura zaczynała spadać. Na nasze szczęście strach dodał nam sił i około 22:00 dotarliśmy do schronu zimowego schroniska Defreggerhause, tam czekała nas ostatnia noc w górach.




Dzień piąty 13.06


Piąty dzień przywitał nas piękną słoneczną pogodą z lekkim przymrozkiem co znacząco ułatwiło na poruszanie się w rakach. Tego dnia okazało się jednak, że jeden z uczestników wyprawy (Piotr) z powodu złego samopoczucia zrezygnował z ataku szczytowego. Reszta ekipy nie traciła nadziei i po przygotowaniu napojów oraz spakowaniu plecaków około 7:30 ruszyła w kierunku lodowca prowadzącego na szczyt Grossvenedigera. Po kilkudziesięciometrowej wspinaczce ponad schronisko dotarliśmy do zejścia na lodowiec, który ciągnął się niemal na sam szczyt i nieźle dał mi w kość swoimi podejściami. Początkowa droga przez lodowiec była całkiem przyjemna bo odbywała się przy zmarzniętym śniegu i przy lekkim wietrze jednak wszystko co dobre się szybko kończy. Słońce szybko poruszało się ku górze a śnieg stawał się coraz bardziej grząski by przy szczycie przejść w całkiem mokry. W takich warunkach droga na szczyt zajęła nam około czterech godzin, na szczycie stanąłem o 11:40 i muszę powiedzieć, że wejście całkowicie mnie wyczerpało a jeszcze dzisiejszego dnia czekało nas zejście o 2,2 kilometra niżej na parking. Po obowiąkowych zdjęciach, filmach, powiadomieniu rodzin i oczywiście zebraniu sił na powrót ruszyliśmy w drogę powrotną, po półtorej godzinie zameldowaliśmy się w schronisku gdzie czekał na nas wylegujący się w słońcu Piotr. Tutaj odpoczęliśmy około godziny i ruszyliśmy w ostatnią drogę w dół tego wyjazdu, na parkingu zameldowaliśmy się o 19:30, po przygotowaniu ostatniego noclegu położyliśmy się spać. Rankiem udaliśmy się na zakupy, wysyłanie pocztówek aby na koniec ruszyć w podróż do domu.





Tak mniej więcej wyglądała nasza wyprawa, jakby coś pytajcie.
No pięknie opisałeś Waszą imprezę. Gratuluję ekipie wysokich szczytów Austrii.ok
Dzięki, mam nadzieje że nie jest to nasz ostatni raz Smile

dr.Etker napisał(a):
No pięknie opisałeś Waszą imprezę. Gratuluję ekipie wysokich szczytów Austrii.ok


Sam bym lepiej tego nie opisał:-) Generalnie wyprawa udana w 100%, jedynym zgrzytem były te pieprzone objazdy! Sylwek, nie napisałeś o drodze powrotnej...przez ciągle zamknięty (i tak pewnie będzie przez kolejne kilka miesięcy) tunel Felbertauernstraße nadrobiliśmy jakieś 150km, tym razem wybraliśmy trasę bardziej na wschód do Spittal an der Drau, skąd autostradą A10 pojechaliśmy na Salzburg, ta wycieczka kosztowała nas dodatkowo 8,3Eu za winięt i 10Eu za tunele na autostradzie:-(

Kilka słów o Grossglocknerze, dla nas wszystkich była to pierwsza góra mierząca ponad 3tyś metrów, dla niektórych był to pierwszy cel po tym jak wszystkie szlaki w Tatrach zostało już przechodzone po kilka razy. Jeśli ktoś jest ambitny, ma w głowie gram rozsądku i trochę samozaparcia to mierząc w grossa zaraz po Tatrach, nie mierzy źle, jest to szczyt jak najbardziej do zdobycie dla alpejskich laików.

Termin jaki wybraliśmy był idealny ze względu na ilość ludzi- przez kilka dni byliśmy w górach praktycznie sami, dopiero w Erzh. Johann Hutte dołączyła trójka czechów, przyszli późno, było coś koło 21:30, ich zamiarem było zdobycie Grossa w dniu następnym- niestety, chyba nawet nie podjęli próby.

Z Erzh. Johann Hutte wyszliśmy o 5:15, szczyt zdobyliśmy (ja) dokładnie o 8:41, jako że szedłem na linie ostatni to Łukasz i Piotr weszli kilka minut wcześniej:-), chyba w czerwcu byliśmy pierwszymi zdobywcami. Momentami było ciężko, pogoda nie nastrajała do wycieczek, nie mówiąc już o widokach, których praktycznie nie było, widoczność na 1,5-2 tyczki, momentami silny wiatr, temperatura ok.-6C i sypiący od czasu do czasu drobny śnieżek, zatem pogoda dosyć ekstremalna, trzeba było bardzo uważać i dobrze się asekurować. Wszystko poszło po naszej myśli, ubolewam tylko nad tym że Sylwkowi nie udało się wejść- góra poczeka i że GoPro wysiadło dnia poprzedniego- padła bateria, która miała być doładowana panelem słonecznym, ale słońca zabrakło:-(. Dla chcących zdobyć szczyt w takich warunkach jak my chciałbym dać jedną radę, jak śnieg zalepi wam szkła okularów, nie róbcie ani jednego kroku więcej, najpierw dokładnie przeczyśćcie szkła, jak trzeba to poczekajcie aż przestanie sypać i potem można ruszać. Nie zapomnijcie o dobrej - najlepiej podwójnej- asekuracji na przełęczy między Kleinglocknerem i Grossglocknerem, w takich warunkach jest tam dosyć niebezpiecznie.
Nie bardzo mam czas na wstawianie zdjęć w tekst...nie bardzo też wiem jak to zrobić:-), dla chętnych dodaję link do większej porcji zdjęć w moim albumie google:
https://plus.google.com/photos/103908415...3487640689

Stron: 1 2 3
Przekierowanie