Odpowiedz  Napisz temat 
Strony (2): « Pierwsza [1] 2 Następna > Ostatnia »
Punta Dufour - byliśmy tak blisko
Autor Wiadomość
Stasiu

*****


Postów: 17,631
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Mar 2008
Status: Offline
Post: #1
Rolleyes  Punta Dufour - byliśmy tak blisko

Po zeszłorocznej udanej wyprawie na Gran Paradiso, młodzi z mojej ekipy dostali jeszcze większe chętki i postanowili coś z innej beczki. Cały czas myśleli o tym drugim po Blancu - Punta Dufour. Ja im mówiłem, że to już całkiem inna kawa. Jestem tylko ludowy wspinacz i poleganie na moich umiejętnościach ma pewne granice. Dla mnie to było porywanie się z motyką na księżyc, ale pomyślałem sobie, że trzeba podjąć wyzwanie z głową na karku, żeby mi później nie było żal.

Punta Dufour 4634 m (PD) - drugi najwyższy punkt w Alpach usytuowany w masywie Monte Rosa. Masyw Monte Rosy ma chyba z 10 wierzchołków wyższych niż 4000 m. Sporo ich jest relatywnie lekko dostępnych. PD jest wyzwaniem dla każdego miłośnika gór. Z wyjątkiem skalno/śnieżnej końcówki średnio trudno.

Pozytywa:
+ jest drugim w Alpach i warto spróbować,
+ dobre zaplecze schroniskowe, Rif. Margherita relatywnie blisko i wysoko,
+ dla wyznawców skiaplpinizmu dobra jazda z powrotem.
Negatywa:
- w razie załamania pogody (mgła, wiatr) jest niebezpiecznie i na relatywnie łatwych odcinkach (opiszę dalej),
- w schroniskach drożyzna,
- do schroniska trzeba podejść niespełna 2000 m lub za pomocą kolejki (17 euro) 1200 m zaoszczędzić,
- dla naszych szerokości geograficznych są to już Alpy Zachodnie i co oznacza spory dojazd.

Dzień pierwszy - 17.8.2014

Znów docześnie opuszczam Dolomity i jestem porywany moimi znajomymi w siną dal. Ta sina dal to wiocha Gressoney położona w dolinie o tej samej nazwie. Z Dolomitów pod masyw Monte Rosa trzeba wysiedzieć w samochodzie 6 godzin. Samotna dolina Gressoney jest uciążliwie długa. Dupsko po takiej jaździe już protestowało i chciało przenieść odpowiedzialność na dolne kończyny.
   
Przed 16:00 dojeżdżamy do Gressoney-Stafal (1825 m) i od razu przepakowujemy wory. Dla nas wariant dojściowy do schroniska Gnifetti z połączeniem wygód najlepszego przyjaciela turysty jest jasny z dwu powodów. Drałowanie na 3600 m ze wszystkimi berbeciami zostawiam górskim masochistom i biegaczom. No i o takiej porze chodzenie we mgle, nocą przy czołówkach jest nielada wyzwaniem dla tych w poprzednim zdaniu wymienionych. Mamy i tak szczęście. Ostatni pasażerowie mogą wsiadać o 16:15. I to akurat jesteśmy my. Pierwszy raz tego dnia kwaśne miny nam na twarzy rysuje fakt, że trzeba za bilet powrotny (nie można tylko do góry) na Passo dei Salati zapłacić 17 Euro.
   
Pogoda na razie letnia, ale widok na wyższe partie daje poznać, że tam coś nie tak. Pierwsza część kolejki kończy się na planinie Gabiet (2342 m). Dla tych co lubią wszystko połowić, można tutaj opuścić wygodne siedzenie w kabince i stąd już do schroniska drałoawać po swoich. Zaoszczędzimy sobie 8 Euro i 500 m wysokości. My przesiadamy się do innej kabinki, która nas wywozi w całkiem inny świat.
    - Passo dei Salati (2936 m)
Tutaj lato się gdzieś ulotniło. W przeciągu pół godziny mamy, nie ruszając tyłkiem, zarobine 1100 m. Jest 17:00. W tej mgle trzeba nam odstartować trasą nr. 6C najpierw na Punta Indren (1 godzina) i potem na Rif. Gnifetti (dalszych1,5 godziny). Ruszamy w nieznane. Na dodatek widzimy tylko na parę metrów.
   
Pierwsze śniegi dają nam poznać, że nie będzie lekko. Skalne odcinki na grzbiecie Stolenberg też nie napajają optymizmem. Jest to nieprzyjemne, kiedy nie widać na drogę, o której na dodatek nic nie wiemy jak prowadzi.
       
Daje się wyczuć, że i tutaj są przepaściste stoki. Zaczynamy też odczuwać i zmianę wysokości. Ciężko się oddycha. Pełne wory ciągną do kolan. Nie mamy żadnej aklimatyzacji. To, że jesteśmy na Indrenie (3260 m), poznajemy tylko po odgłosie agregatu prądotwórczego u górnej stacji kolejki linowej z Alagny. Betonowe monstrum wyłania się z mgły jak tajemniczy zamek w Karpatach. Do dziś nie wiem czy ta kolejka funkcjonuje. Nikogo nie było. Tylko ten agregat tak sobie burczał. Opuszczamy skalny grzbiet i wchodzimy na płaski lodowiec Indren. Zaczyna być jeszcze więcej tajemniczo. Po wejściu na lodowiec otoczyła nas "biała ćma". Kto już to poznał, ten wie o czym mówię. Pod nogami brudny śnieg, wokół mgła i wydreptaną drogę widać tak akurat na 5 m. Jeszcze, że ją mamy. Nie wiem co byśmy robili, kiedy by jej nie było. Zero oznakowania. Chyba byśmy nocowali przy burczącym agregacie.
   
Na zdjęciu widać, jak to wyglądało, kiedy chmury na chwilę popuściły swój uścisk. Dla mnie to było mistyczne przeżycie. Trasa mi się niezmiernie dłużyła. Był jednak czas na myślenie. Człowiek w takim momencie wyczyści duszę od złego do samego dna. W przewodniku wyczytałem, że chodnik kończy się pod skalnym stokiem, na którym znajduje się Rif. Montova (3465 m). Jest ona położona o pół godziny dreptania niżej od Rif. Gnifetti. Po godzinie obcierania butów na lodowcu, nagle przed nami wyrasta skalna ściana. To chyba to.
   
Gdzie się tu wychodzi? Na szczęście, niekiedy dosyć wąsko, prowadzi w tej skale chodnik w stylu "ferrata".
   
Tylko liny są ze sztucznego włókna. Tam gdzieś u góry ma być schronisko Montova Mamy w planie trochę się w nim ogrzać i potem ostatecznie podjąć próbę przedostania się do Gnifetti. No tak, ale po przejściu skalnej ściany, znów nas pochłania to białe nic. Nic nie widać i nic nie słchać. Zauważam, że nasza trasa 6C łączy się tutaj z trasą 6A prowadzącej z planiny Gabiet. Nie jesteśmy u nas w Karpatach. Tutaj, zamiast solidnego rozstajnika z popisami, jest kamieniami obstawiony drewniany patyk z naznakiem tabliczki w kształcie strzałki. Tylko gdzie jest Montova? W prawo lub w lewo? Idziemy w prawo, tamtędy szło się do góry. Pójście w lewo groziło, że w tej mgle zejdziemy gdzieś do doliny. Później się okazało, że tylko parę metrów nas dzieliło od schroniska Montova. No tak, ale agregat im nie burczał. My idziemy dalej z nadzieją, że trafimy do dzisiejszego celu. Tutaj lodowiec Garstelet jest już więcej stromszy i buty się bez raków ślizgają. Kiedy rozmyślałem o nałożeniu raków, usłyszałem gdzieś we mgle znajome burczenie agregatu. To musi być schronisko! Z resztkami sił i powietrzem w płucach gnamy za życiodajnym odgłosem. Po chwili znów wyłania się skalna ściana (już nie taka wysoka, jak ta poprzednia) i na niej widać schronisko.
       
Po przejściu zabezpieczonego odcinka, po 2,5 godzinach drałowania we mgle od kolejki linowej, stoję zmęczony, ale szczęśliwy u progu Rif. Gnifetti (3647 m). Na dzisiaj koniec dreptania.
   
W schronisku tradycyjnie pełno. Jest 19:30 i akurat podają kolację. Roztajlowane grupy podczas jedzenia obmyślają plany na następny dzień. Na szczęście jadalnia jest na innym piętrze niż bufet, gdzie jest spokojnie. Później i tam przedostaną się grupy, które opojone włoskim winem świętują swoje wyczyny. Czmychamy tam. I tak trzeba się zakwaterować. Drugi raz tego dnia nam opada szczęka z wrażenia. Nocleg ze śniadaniem albo kolacją kosztuje 35 Euro (wliczając do tego Alpenverein). Inaczej by było 73 Euro. Nam nic nie pozostaje, jak płacić. Zakwaterowanie i lekka (własna) kolacja. Na tej wysokości jakoś nie potrafię się obżerać. Nad mapą i planowaniem jutrzejszej trasy wypijam 1 l herbaty. Schronisko ma jeszcze jedno dodatkowe plus. Jest sygnał telefonu komórkowego i można sobie serfować po Internecie. Idziemy wcześnie spać w oczekiwaniu co nam przyniesie jutrzejszy dzień. Dobranoc.

cdn...



Góry się nie zdobywa, góry nas wpuszczają.
07-10-2014 08:18 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
Stasiu

*****


Postów: 17,631
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Mar 2008
Status: Offline
Post: #2
RE: Punta Dufour - byliśmy tak blisko

Dzień drugi - 18.8.2014

Dzisiaj jest ten ważny dzień, kiedy mamy podjąć próbę odwiedzenia PD. Według przewodnika jest to 3,5 godziny na Rif Margherita i potem jeszcze 3 godziny na PD. Przypominam, że jesteśmy w schronisku Gnifetti na wysokości 3647 m.
   
Śniadanie jest w cenie i podaje się nawet o godzinie piątej rano. Dobry przykład dla obsługi naszych schronisk. Ja bym się nie gniewał, kiedy by kuchnia w tatrzańskich schroniskach funkcjonowała o szóstej rano. Podczas śniadania patrzymy z okien jadalni. Na wewnątrz panuje całkiem odmienna pogoda niż wczoraj. Jest wymiecione.
       
Widzimy niżej położone Rif. Mantova, które nie mogliśmy wczoraj znaleźć i jezioro Gabiet na planinie o tej samej nazwie. Tam w pobliżu przesiadaliśmy się do drugiej kolejki. Na drugim zdjęciu widać pierwszych kandydatów w drodze do odwiedzin na PD. Oni jednak mają pół godziny na więcej. My jakoś nie możemy wygramolić ze schroniska. Wciąż nam coś brakuje i trzeba z powrotem do pokoju. Ostatecznie wyruszamy dopiero o 6:30.
    - Rif. Gnifetti, w lewo w dole Rif. Mantova, w środku daleko na horyzoncie G. Paradiso
Schronisko pozostawiamy swojemu losowi i wyruszamy od razu z rakami i na linie. Czeka nas szeroki lodowiec de Lys. Później poznałem, że zrobiłem jeden błąd. Zostawiłem kijki w schronisku. Teraz by się przydały. Opierać się o czekan w takim terenie jest niewygodne i aż do Rif. Margharita całkiem niepotrzebny. Lodowiec Lys jest tylko lekko skośny.
   
W lewo obchodzimy skalne ziobro pierwszego czterotysięcznika - Piramide Vincent. Chodnik faktycznie wydaje się łatwy. Jednak tylko przy idealnych warunkach. Wyżej pojawiają się groźne szczeliny.
   
Ponoć w tym miejscu pojawiają się co raz więcej i może w przyszłości tędy nie będzie można wychodzić na PD. Faktycznie, lodowiec był tutaj sporo pofałdowany. My mieliśmy ładną pogodę, ale co w przypadku mgły? Pierwsze wzniesienie mamy za sobą. Pojawia się następny objekt do fotografowania. Są to skalne wieże Balmenhorn z biwakiem (4167 m) i Schwarzhorn (Corno Nero).
   
Biwak mogą wykorzystać Ci, którzy mają głęboko do kieszeni i chcą zaoszczędzić. Nic o nim więcej nie wiem tylko to, że ma 6 miejsc noclegowych i w pobliżu jest duża socha Jezusa Crystusa. Corno Nero jest jednym z czterotysięcznków, na które wychodzą lepiej wytrenowani kolekcjonerzy tutejszych czwórek. Gdzieś po wyjściu nad 4000 m zaczynam odczuwać brak aklimatyzacji. Jeszcze nic do pokonania tej słabości, ale jest to pierwsze ostrzeżenie. Na razie trzeba skupić się na wyjście do siodła Colle del Lys, raczej na obniżenie bliżej góry Ludwigshöhe.
   
Całkiem płaskie i bezproblemowe miejsce. Trzeba tylko trzymać się wychodzonego chodnika. Po naszej lewej ręce, na początek, szybko wyrasta z poza grani jeden z gigantów Monte Rosy ? wschodni wierzchołek Lyskamm (4527 m).
   
Niebezpieczna grań dzęki śniegowym i lodowym nawisom. Wyjście od tej strony na Lyskamm to bardzo poważna sprawa. Ale to dopiero początek. Po dojściu na wgłębienie pod Ludwigshöhe, pierwszy raz jest nam dane zobaczyć samego PD ze swoją południową skałą.
   
Ochoczo pozuję przed jego majestatem. Obok PD widać całkiem dostępny wierzchołek Punta Zumstein (4564 m). Na dalszym zdjęciu jest już po lewej stronie.
   
W środku Punta Gnifetti (Signalkuppe 4554 m) i w prawo Punta Parrot (4436 m). Dobrze widoczna ścieżyna i ludzkie punkciki wskazują nam, że idzie się najpierw trochę w dół obok P. Parrot i potem do siodła Gnifetti między Zumstein i Punta Gnifetti. Wyruszamy dalej. Z wdzięcznością przyjmuję, że na chwilę drepczemy w dół. Nim zacznę forsować dalsze podejście, w lewo otwiera się następny widok. Lodowa ściana Lyskamm odchodzi do tyłu i pokazuje w dali następne alpejskie znane giganty.
   
Matterhorn nie trzeba przedstawiać i trochę mniej znany Dent Blanche. Moja ulga miała jętkie życie. Czeka mnie ponowne dreptanie do góry. Brak aklimatyzacji daje nam za swoje. Jest to takie dziwne uczucie. Człowiek czuje się na sile i ma dostateczną kondycję. Jednak organizm nie jest przyzwyczajony do nagłego obniżenia się ilości tlenu w powietrzu. Nasze podejście jest takie, że robimy 10 ? 15 kroków i mięśnie nóg szybko wyczerpują dostawę tlenu. Człowiek staje i stara się zrobić parę oddechów. Przy dobrej kondycji mięśnie podczas postoju szybko się regenerują. Wyruszam w pełnej sile, żeby znów po paru krokach dostać się do punktu wyczerpania. Tak chyba podobnie odczuwają to wspinacze na ośmiotysięcznikach. Tylko, że ja jestem o 4000 m niżej. Chociaż nie mam choroby wysokościowej, która ogłaszy się bólem głowy.
   
Podchodzimy pod siodło Gnifetti. Na zdjęciu widać tylny widok na zaśnieżony Punta Parrot, który nas straszył swoimi serakami, pod którymi musieliśmy przejść i mniejszy Ludwigshöhe z prawo położonym siodłem, do którego doszliśmy ze schroniska. W dali widać zaśnieżoną piramidę Gran Paradiso.
   
Patrzymy na schronisko Margherita (najwyżej położona budowa w Europie) i powoli dopada nas decyzja, którą dotychczas odsuwaliśmy. To będzie nasz dzisiejszy maksymalny cel. W takim stanie nie dotrzemy na PD i to jeszcze nie wiemy co by nas czekało w skalnej części. Te ostatnie metry do schroniska ciągną się jak czternaście dni przed wypłatą. O 11:00 po 4,5 godzinach (miało być 3,5) nareszcie wchodzimy do schroniska Margharita.
   
Schronisko wygląda szkarłatnie. Chyba tak musi być, żeby pełniło swoją funkcję. Wielka ulga, że nie trzeba dreptać już dalej. Można tylko ze smutkiem patrzeć z okna na nasz nieosiągnięty cel.
   
W danej chwili opuścimy nas, straszych w schronisku, i przeniesiemy się za naszym najmłodszym uczestnikiem, który próbował z inną grupą dojść dalej. On doszedł bliżej PD, na Punta Zumstein. Mogę z tego wyjścia pokazać dwie fotografie.
   
Tutaj widzimy wsteczny widok na Punta Gnifetti ze schroniskiem. Zauważam, że panowie podczas odpoczynku zabezpieczają się śrubami lodowcowymi a my takiego berbecia nie mieliśmy w wyposażeniu.
   
Definitywnie najbliższa fotografia przed PD. Widać zejście na ostatnią przełęcz - Zumstein i samotną grań na PD. Na podstawie fotografii uważam, że bez przewodnika obeznajmionego z optymalną trasą nie dali byśmy rady wyjść na wierzchołek.
   
Ja w tym czasie siedzę w schronisku i herbatą zapijam suszone śliwki (moje ulubione jedzenie dla dużych górskich wyczynów). Trochę widać, jak to w środku wygląda. Normalnie, jak we wszystkich schroniskach tego typu. Ceny jak w luksusowych hotelach. Zauważyłem, że Szerpa (prawdziwy, był chyba tutaj na wypomocy) co chwila wnosił do chaty kubeł śniegu. Ciekawe co z tego gotują? Na pewno herbatę, którą piłem. Na odchodne robimy pamiątkowe zdjęcia przed schroniskiem.
   
Potwornie wieje, czego na zdjęciu nie widać. Powrotna droga w odwrotnym gardzie. Czujemy, że pogoda powoli się załamuje. Jeszcze normalnie świeci słońce, ale wiatr dmucha i pod granią. Robi się z tego jeden problem. Lodowiec na otwartej przestrzeni się wygładza i trudno jest dotrzymywać optymalną trasę. Trzeba być ostrożnym, ponieważ łatwo wpaść w jaką przeręblę. Nie chciałbym próbować swoje doświadczenia w wyciąganiu z dziury.
   
Przejście pod Punta Parrot jest jak gra w ruletkę. Spadnie ten serak, czy nie spadnie? Napełnił się jego czas? Trzeba by było szybko przejść. Jednak jest trochę pod górkę i trzeba mi jeszcze często przystawać do odpoczynku z myślą, że nad głową mam niewypał. Wyjście na płaskie siodło pod Ludwigshöhe przyjmujemy z ulgą.
   
Widzimy już schronisko Gnifetti. Tam już będzie dobrze. Czeka nas tam kolejny nocleg. Dalej schodzić nie mamy siły. Paweł teraz już wie, że nie spaliśmy na Marghericie. O 14:30 jesteśmy z powrotem. Nienapełnieni, ale szczęśliwi. Może kiedyś się uda? Do wieczora każdy z uczestników odpoczywa po swojemu. Ja wykorzystuję resztki słońca i przed schroniskiem wypijam swoje szczytowe piwko.
   
Wieczorem dochodzi do załamania pogody. Znów nadchodzą gęste chmury. Nie chciałbym być wtedy na lodowcu. W nocy zaczął padać nawet mokry śnieg.
   
Więcej mi się do tego dnia nie zmieściło. Jeszcze jedno pozdrowienie od Margherity. Dobranoc.

zakończenie nastąpi uhm



Góry się nie zdobywa, góry nas wpuszczają.
15-10-2014 07:57 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
hemlighet
Hemli
*****


Postów: 2,576
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Jan 2011
Status: Offline
Post: #3
RE: Punta Dufour - byliśmy tak blisko

Piękna opowieść Stasiu ok Zupełnie inny świat pokazałeś.
Trochę szkoda, że nie udało się Wam zdobyć szczytu, ale myślę, że świetnych wrażeń z tej wycieczki i tak mieliście pod dostatkiem. Pogoda wymarzona, widoczki też, no i sama wysokość n.p.m. musiała być też atrakcją. Gratuluję przejścia Smile



http://hemli-w-gorach.blogspot.com/
16-10-2014 08:28 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
PiotrekDz
...
*****


Postów: 3,603
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Jan 2010
Status: Offline
Post: #4
RE: Punta Dufour - byliśmy tak blisko

To są dla mnie Stasiu wysokości (i widoki) kosmiczne, bo wyżej niż Tatry nie byłem Rolleyes



Teroz w kazdym domu tranzystory grajom
Lejom wode lejom, ludzi ogłupiajom
16-10-2014 08:29 PM
Odwiedź stronę użytkownika Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
Pedro
Administrator
*******


Postów: 5,508
Grupa: Administratorzy
Dołączył: Jul 2006
Status: Offline
Post: #5
RE: Punta Dufour - byliśmy tak blisko

http://www.gorskiswiat.pl/forum/attachme...?aid=66162 - Stasiu czy to najwyższe z prawej to Testa Grigia będzie?



Górskie Forum Internetowe - Górski Świat (http://www.gorskiswiat.pl)
16-10-2014 08:43 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
Stasiu

*****


Postów: 17,631
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Mar 2008
Status: Offline
Post: #6
RE: Punta Dufour - byliśmy tak blisko

Dzień trzeci - 19.8.2014

Rano nam trzeba wstawać też wcześnie. Mamy w planie wyjść przed 7:00 i być z powrotem przy autku chociaż o 9:00. Czeka mnie powrót w Dolomity a reszty aż do domu. Pogoda znów rapidnie się zmieniła. Pada śnieg i jest lekko pod zerem. Jeszcze gorzej niż pierwszego dnia. Okienko pogodowe było tylko na ten najważniejszy dzień.
   
Wychodzimy ze schroniska do prawdziwie diabelskiej pogody. Chyba każda taternik poznał jak się chodzi po skale, na którą akurat spadł mokry śnieg. Porównał bym to do jazdy figurowej na lodzie bez łyżew. Każdy krok grozi zrobieniem szpagatu. Na rozćwiczenie mamy próg skalny pod schroniskiem. Potem wiemy, że trzeba przejść po lodowcu do schroniska Montova. Trzeba uważać, żeby nie zejść w tej mgle gdzieś do dziury. Trzymamy się górnego chodnika. Prawdziwa lekcja dopiero przed nami. Po ślizgawce trzeba zejść próg skalny pod Montovą.
   
Przypominam, że mamy 19.8. Na zdjęciu widać już raczej łatwiejszy odcinek. Wyżej były miejsca gdzie nogi nie trzymały się kupy i jedynym ratunkiem było kurczowe trzymanie się mokrej liny.
   
Chyba był to najgroźniejszy odcinek za całe trzy dni. Następnie nas czekała faza przejścia po lodowcu. Kiedy tędy wychodziliśmy, tak chodnik był widoczny we mgle. Teraz podczas schodzenia chodnik był zawiany i w tej mgle nas prowadziła tylko intuicja. Burczący agregat na Punta Indren był dla nas śpiewem rajskiego ptaka. To jednak nie był jeszcze koniec problemów. Problem śniegu zamienił się w problem mokrej skały. Zwłaszcza przejścia z błota na mokrą skałę przyprawiały mnie o dreszczyk na całym ciale. Jeszcze, że nie było widać z powodu mgły te przepaście pod nami. Chodnik wydawał się szeroki, ale potknięcie groziło zamieną w ptaka bez skrzydeł. Po dwu godzinach dreszczowca, w końcu nadchodzi ulga. Jesteśmy cali i zdrowi przy górnej stacji kolejki linowej.
   
Pamiątkowe zdjęcie miniwyprawy i zjeżdżamy kolejką do Gressoney. Opuszczamy Alpy Walijskie i po siedmiu godzinach jazdy jestem znów w Dolomitach. Ale to już inna przygoda.

Zakończenie: Nie wiem czy kogoś zaraziłem albo zraziłem tym opisem. Jednak z mego punktu widzenia bardzo udana wycieczka. Jedynym negatywum były zbyt dla nas wygórowane ceny. Jeszcze się z takimi w Alpach nie spotkałem. Byłem mile zaskoczony, że od Gnifetti po Margheritę, przy dobrych warunkach pogodowych, chodzi o łatwe technicznie wyjście, z którym by nie miał problemów ludowy taternik obeznajmiony z chodzeniem w rakach i grupie sznurowej. Idealna trasa na wypróbowanie swojego organizmu jak sobie radzi z wysokościami. Wychodzimy, jak na Alpy, faktycznie wysoko (około 4500 m). Dla nas obrany wariant - wyjazd kolejką i szybki pokonywanie wysokości bez aklimatyzacji nie był zbyt szczęśliwy. Byliśmy do tego jednak zmuszeni okolicznościami. Nie mieliśmy zbytnio czasu. Lepiej by było powoli wychodzić już od Gressoney lub zaklimatyzować się na innej górze naprz. Gran Paradiso. Drugim razem bym wybrał wariant z przespaniem na Margharicie. Tylko 3 godziny do PD jest eksklusywnym czasem. Doctore mi doradzał, żeby wybrać wariant szwajcarski - wyjście od schroniska Monte Rosa. Jest ponoć łatwiejsze (nasz wariant był w skali II+ UIAA skała-lód). Mnie w tym odradzało to duże przewyższenie. Trzeba wyjść niespełna 1900 m. My wychodziliśmy tylko 900 m i fuczałem jak maszyna parowa. Jednak nie mówię, że kiedyś tędy nie spróbuję. Big Grin
Niektóre fotografie umieściłem od kolegów Adama i Dawida.
Dziękuję za uwagę.
KONIEC



Góry się nie zdobywa, góry nas wpuszczają.
16-10-2014 09:08 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
Stasiu

*****


Postów: 17,631
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Mar 2008
Status: Offline
Post: #7
RE: Punta Dufour - byliśmy tak blisko

hemlighet napisał(a):
Piękna opowieść Stasiu ok Zupełnie inny świat pokazałeś.
Trochę szkoda, że nie udało się Wam zdobyć szczytu, ale myślę, że świetnych wrażeń z tej wycieczki i tak mieliście pod dostatkiem. Pogoda wymarzona, widoczki też, no i sama wysokość n.p.m. musiała być też atrakcją. Gratuluję przejścia Smile

Dzięki. Wierz mi Hemli, że wcale mi nie było żal. Już więcej razy zapoznałem wycof z pod wierzchołka, który już niemal macałem. Drugim razem już będzie lepiej. Człowiek nie idzie w nieznane. Faktycznie Ci powiem, że człowiek czuje się nieswojo, kiedy go o 17-tej wyplunie kolejka na wysokości 2900 m i teraz we mgle ma dreptać nieznanym terenem na wysokość 3600 m. Następnym razem będziemy już gieroje. Wink

PiotrekDz napisał(a):
To są dla mnie Stasiu wysokości (i widoki) kosmiczne, bo wyżej niż Tatry nie byłem Rolleyes

Piotrek, w naszej branży ludowych turystów nigdy nie wiesz, kiedy Cię życie wypcha na takie miejsca. Zawsze nas to będzie wciągać. Tatry są piękne, ale nie można w nie jeździć w nieskończoność. Ja też musiałem starać się najpierw o rodzinę. Teraz mam okres relatywnej wolności i mądrą żonę, która wie, że i psu wyjdzie na dobre, kiedy się go czasem spuści z łańcucha. Jedynym hamulcem jest zawartość portfela

Pedro napisał(a):
http://www.gorskiswiat.pl/forum/attachment.php?aid=66162 - Stasiu czy to najwyższe z prawej to Testa Grigia będzie?

Tak, to jest Testa Grigia po drugiej stronie nad Gressonej.



Góry się nie zdobywa, góry nas wpuszczają.
16-10-2014 09:36 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
dr.Etker

*****


Postów: 8,835
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Nov 2006
Status: Offline
Post: #8
RE: Punta Dufour - byliśmy tak blisko

Gratuluję wycieczki. Piękna pogoda.

Stasiu napisał(a):
Drugim razem bym wybrał wariant z przespaniem na Margharicie. Tylko 3 godziny do PD jest eksklusywnym czasem. Doctore mi doradzał, żeby wybrać wariant szwajcarski - wyjście od schroniska Monte Rosa. Jest ponoć łatwiejsze (nasz wariant był w skali II+ UIAA skała-lód). Mnie w tym odradzało to duże przewyższenie. Trzeba wyjść niespełna 1900 m. My wychodziliśmy tylko 900 m i fuczałem jak maszyna parowa. Jednak nie mówię, że kiedyś tędy nie spróbuję. Big Grin

By wejść tamtędy od strony włoskiej trza mieć umiejętności, warunki, sprzęt i jaja ( mam na myśli końcowy odcinek od Zumsteinspitze)...
Czterotysięczników w rodzaju Breithorn (F- Facile- łatwo) jest niestety mało i trzeba się liczyć zazwyczaj z trudnościami.



18-10-2014 01:48 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
Oliwka

*****


Postów: 1,747
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Aug 2013
Status: Offline
Post: #9
RE: Punta Dufour - byliśmy tak blisko

Niesamowita (jak dla mnie) wyprawa.ok
Zazdroszczę umiejętności i odwagi. Zdjęcia faktycznie pokazują, że nie było lekko a mimo to uśmiechy goszczą na waszych twarzachok
Fantastyczna relacja.


18-10-2014 02:51 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
maka

*****


Postów: 532
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Jun 2012
Status: Offline
Post: #10
RE: Punta Dufour - byliśmy tak blisko

[/quote]
Tatry są piękne, ale nie można w nie jeździć w nieskończoność. Ja też musiałem starać się najpierw o rodzinę. Teraz mam okres relatywnej wolności i mądrą żonę, która wie, że i psu wyjdzie na dobre, kiedy się go czasem spuści z łańcucha.
[/quote]

Świetnie to Stasiu ująłeś ok , też mam wolną ręke w realizacji swoich pasji górskich z obopólną korzyścią Big Grin


18-10-2014 02:55 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
maka

*****


Postów: 532
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Jun 2012
Status: Offline
Post: #11
RE: Punta Dufour - byliśmy tak blisko

Zacna wycieczka,to co zobaczyłeś i odczułeś po kościach /raczej płucach / napewno sprawiło ci dużo radości wtedy jak tam byłeś i teraz też gdy oglądasz zdjęcia.Myślę że dotarcie i szwendanie się w otaczającej sceneri samo w sobie sprawia że dusza śpiewa Dance. To że na szczyt się nie wdrapałeś to tylko masz pretekst by tam ponownie wrócić .


18-10-2014 03:35 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
Stasiu

*****


Postów: 17,631
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Mar 2008
Status: Offline
Post: #12
RE: Punta Dufour - byliśmy tak blisko

dr.Etker napisał(a):
Gratuluję wycieczki. Piękna pogoda.
By wejść tamtędy od strony włoskiej trza mieć umiejętności, warunki, sprzęt i jaja ( mam na myśli końcowy odcinek od Zumsteinspitze)...
Czterotysięczników w rodzaju Breithorn (F- Facile- łatwo) jest niestety mało i trzeba się liczyć zazwyczaj z trudnościami.

Doctore, jednak kiedyś spróbujemy. uhm Tylko to przewyższenie od Rif. Monte Rosa. kwasny Masz jakie relacje?

Oliwka napisał(a):
Niesamowita (jak dla mnie) wyprawa.ok
Zazdroszczę umiejętności i odwagi. (...)

Oli, raczej szczęścia i pokory. Ty tylko widzisz co na twarzy widać, ale tam niżej w spodniach ile razy było zwarte. giggle

maka napisał(a):
Świetnie to Stasiu ująłeś ok , też mam wolną ręke w realizacji swoich pasji górskich z obopólną korzyścią Big Grin

Maka, cieszy mnie, że i inni są na tym samym co ja. ok



Góry się nie zdobywa, góry nas wpuszczają.

Ten post był ostatnio modyfikowany: 18-10-2014 03:37 PM przez Stasiu.

18-10-2014 03:35 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
dr.Etker

*****


Postów: 8,835
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Nov 2006
Status: Offline
Post: #13
RE: Punta Dufour - byliśmy tak blisko

Stasiu napisał(a):
Doctore, jednak kiedyś spróbujemy. uhm Tylko to przewyższenie od Rif. Monte Rosa. kwasny Masz jakie relacje?

Od Monte Rosa Hutte czy od pola namiotowego powyżej(ok 3200m)- trochę daleko, ale łatwiej.
Byle by uważać na szczeliny lodowcowe.



18-10-2014 03:53 PM
Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
PiotrekDz
...
*****


Postów: 3,603
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Jan 2010
Status: Offline
Post: #14
RE: Punta Dufour - byliśmy tak blisko

Stasiu napisał(a):
Piotrek, w naszej branży ludowych turystów nigdy nie wiesz, kiedy Cię życie wypcha na takie miejsca.

No ja liczę, że i na mnie jeszcze przyjdzie czas i góry inne, dalsze. Akurat jak przyjdzie ten relatywny czas...Smile



Teroz w kazdym domu tranzystory grajom
Lejom wode lejom, ludzi ogłupiajom
18-10-2014 07:12 PM
Odwiedź stronę użytkownika Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
Sylwas72

***


Postów: 89
Grupa: Zarejestrowani
Dołączył: Apr 2013
Status: Offline
Post: #15
RE: Punta Dufour - byliśmy tak blisko

dr.Etker napisał(a):

Stasiu napisał(a):
Doctore, jednak kiedyś spróbujemy. uhm Tylko to przewyższenie od Rif. Monte Rosa. kwasny Masz jakie relacje?

Od Monte Rosa Hutte czy od pola namiotowego powyżej(ok 3200m)- trochę daleko, ale łatwiej.
Byle by uważać na szczeliny lodowcowe.


My szliśmy z około 3300m i powiem, że jest daleko ale czy tak łatwo to nie wiem, oczywiście pomijam przejście przez śnieżne pola. My wchodziliśmy od strony Nordendu i tam schodziliśmy. Większość ekip idzie granią (długa i bardzo eksponowana) a schodzi w kierunku Nordendu. Końcowy fragment to komin około 80-100 m o dużym nachyleniu ubezpieczony linami do których można zaasekurować się prusikami. Przejście na żywca niebezpieczne można sporo zjechać, bardzo przydatny czekan. Po przejściu komina zostaje około 50 m. grani i szczyt. Droga przez grań ma niewiele szczelin ale za to na drodze przez komin szczeliny są takie, że weszło by tam kilka jak nie kilkanaście domów. Jakbyście mieli jakieś pytania to piszcie, my wchodziliśmy we wrześniu.

Tutaj i tutaj trochę zdjęć dla zobrazowania :-)



http://lonoprzyrody.cba.pl
https://www.facebook.com/groups/403347089837608/
19-10-2014 09:48 AM
Odwiedź stronę użytkownika Znajdź wszystkie posty użytkownika Zacytuj ten post w odpowiedzi
Odpowiedz  Napisz temat 



Pokaż wersję do druku
Wyślij ten temat znajomemu
Subskrybuj ten temat | Dodaj ten temat do ulubionych

Skocz do: