Rybnica (od j.Brzozolasek, przez j.Pogubie Wielkie, Pogubie Małe i dalej)
Pomysł poznania tego malowniczego ,acz uciążliwego do przepłynięcia-cieku wodnego narodził się zimą.Z realizacją projektu czekaliśmy do pewnego sobotnio- lipcowego poranka, by około 5 godziny wyruszyć autem w stronę miejscowości Pisz –gdzie wcześniej w ośrodku „Camp” nad jeziorem Roś- zarezerwowałem kajak z podwózką .Tuż przed godziną 9, odbijamy od przystani Ośrodka Turystyki Wodnej w miejscowości Jabłoń(dawna stanica wodna PTTK) nad jeziorem Brzozolasek- malowniczo położonym wśród borów Puszczy Piskiej. Obieramy kurs w prawo, w stronę nieodległego wypływu strugi z jeziora. Pogoda wcześniej ,nieco humorzasta ,ma tendencje ku poprawie, co jest dobrym znakiem – przed czekającymi nas atrakcjami pierwszego liczącego około 3300m odcinka spływu. Wypływ z jeziora dość łatwo odnajdujemy-by wśród lasu typu ols, skierować się ku mostkowi na drodze Pisz-Wiartel. Niebawem napotykamy pierwsze kłody w dość płytkim i w miarę czystym nurcie strugi. Bez wychodzenia z wody ,brodząc z wodą poniżej kolan ,przeprawiamy naszego starego szklaka przez pierwsze przeszkody-stosunkowo proste i niewinne zajęcie, porównując do następnych doświadczeń tego dnia.Oto i mostek, na wcześniej wspomnianej drodze o zbyt niskim prześwicie i zbyt płytkiej wodzie by przepłynąć .Zrzucamy zatem linkę holowniczą do nurtu, sami przechodząc drogą powyżej(linka holownicza- jest niezbędnym sprzętem w wyposażeniu każdego-planującego tą trasę).Okazuje się to posunięciem trafionym- gdyż sam kajak klinuje się na płyciźnie pod niskim mostem. Mając hol w rękach-sprawnie przyciągamy okręcik ku sobie. Nieco zaniepokojony jestem niskim stanem wody w strudze, na szczęście jest ona czysta, a przede wszystkim dno potoku jest piaszczyste i twarde-zatem w dalszą drogę udajemy się pieszo(oczywiście w odpowiednim obuwiu-nie należy chodzić po dnie boso-można poranić sobie stopy),pośród boru z dużym udziałem świerka. Jest nawet miło, tym bardziej ,że niedługo ciek pogłębia się na tyle, że można wsiąść do kajaka. Rzeczka poszerza się nieco, niestety pojawiają się pierwsze zatory, z drzew powalonych w koryto przez bobry ,niektóre zwałki pamiętają zapewne czasy huraganu sprzed kilku lat , który dotkliwie spustoszył lasy Puszczy Piskiej. Jednocześnie wraz z bobrzą robotą, brzegi stają się podmokłe , bagienne, po lewej stronie łąka z przebywającymi tam żurawiami. Prawdziwa gratka ornitologiczna .Żuraw-to bardzo płochliwy, czujny ptak-żyjący z dala od ludzi o ciekawych zwyczajach-znany z donośnego głosu-często słyszanego pośród uroczysk i podmokłych łąk śródleśnych. Tęskny krzyk żurawia-ma w sobie coś z niesamowitości-jest dla mnie jak nawoływanie, zew przygody, jeden z piękniejszych głosów natury. Dziś mamy okazję ujrzeć żurawie z bliska, pośród dzikich ostępów puszczy, w miejscach nieczęsto odwiedzanych, niedostępnych...Woda staję coraz głębsza ,mętna, z coraz większą ilością roślinności-dominują grążele żółte-przybywa drzew zwalonych w poprzek nurtu, nie do wyminięcia zatem przenoski- czasem co 10-20metrów.Każdorazowo jest to niepowtarzalna czynność , wymagająca zastanowienia do którego brzegu dobić, jak wysiąść z kajaka- tak by nie skąpać się w nieco bagnistej i zalatującej już mułem wodzie-czasem przypomina to nieco wyczyny ekwilibrystyczne .Nie wyobrażam sobie wpadnięcia do wody, pewnie tylko 1.5m głębokości, ale trzeba byłoby doliczyć zapewne do tego 0.5-1 m mułu .Brrrr- wszystkie operacje, zatem w należytym skupieniu i uwadze... Nieocenione okazują się w takich sytuacjach –długa linka holownicza i kajak z otwartym kokpitem z którego łatwiej wysiąść- czasem schodząc na brzeg bezpośrednio po kadłubie. Wraz z końcem łąki, żegnamy kołujące nad nami żurawie-wpływając w nieco łatwiejszy odcinek-mający charakter zacienionego kanału śródleśnego, w nurcie coraz częściej spotykamy padłe ryby, co może świadczyć o tzw zjawisku przyduchy- zbyt małej ilości tlenu w wodzie. Brzegi urozmaicają gdzie niegdzie zakrzaczenia malinowe-oczywiście korzystamy z okazji, smakując owoce bezpośrednio z kajaka, przed nami seria trzech mostków, w zasadzie dwóch równoległych kręgów betonowych, przylanych betonem, średnica kręgów niestety nie pozwala na spławienie kajaka przez betonową rurę i za każdym razem musimy wyciągać kajak z wody. O dziwo, stojąc na mostkach nie dostrzegam drogi leśnej-na prawo i lewo gęste chaszcze...Za to przed pierwszym ,przez nurt strumyka ,tuż przed nami przebiega sarna ,rozchlapując wodę-dzień pełen wrażeń...Zbliżamy się sukcesywnie do strefy przytopiskowej jeziora Pogubie Wielkie, coraz szerzej, coraz więcej drzew powalonych w koryto, coraz więcej przenosek, przy wychodzeniu na brzeg-grunt ugina się pod stopami, podsiąka wodą. Jest tego tak wiele, że nie rozmyślam co będzie za następnym zakrętem, z tępą rezygnacją wyciągam kajak-tego blisko 40 -kilogramowego krokodyla(licząc bez bagaży). Wokół szaleje robactwo, muchy końskie wesoło brzęczą wkoło ucieszone upałem i naszą obecnością, strząsam kilka kleszczy, co się dzieje pod wodą i co tam czyha- wolę nie myśleć...Fetor rozkładającego bagna jest wszechobecny i dojmujący-nie ma ucieczki...Mały Viet-nam ....Jedynie nasza łódź nadziei może nas uwieźć z tej krainy. Niczym filmowy Mick „Krokodyl” Dundee- przeciągam potwora nad kolejnymi powalonymi pniami – z nosem w puszce piwa, bo bagno śmierdzi okrutnie...Wreszcie pojawiają się gęste wysokie trzcinowiska, drzew patrząc na południe-mniej, jezioro znać coraz bliżej. Jeszcze kilka set metrów ciasnych meandrów wśród wysokich oczeretów i pałek wodnych(na niektórych zakrętach-kajak nie chce się złamać)-w pewnym momencie staję w łodzi i widzę....kilka metrów dalej bezmiar powierzchni Pogubia Wielkiego-rezerwatu ornitologicznego, jeziora równie wielkiej powierzchni-co płycizny(maks.głębokość 2.5m)Jest godzina 14.30,przebycie odcinka o długości 3.3km-zajęło na 5 godzin 30 minut....Zatem przez przestwór jeziora pośród bagien i głuszy(brak wędkarzy, brak łodzi, brak pomostów) ku wypływowi .Czasem jeno przy brzegu pozdrawiają nas z drzew kormorany z szeroko rozpostartymi do suszenia- skrzydłami. Wypływ nas miło rozczarowuje jest szeroki, bez przeszkód- niczym autostrada-i jeszcze ten orzeł ,zdaje się bielik kołujący nad nami z szeroko rozpostartymi skrzydłami. Mostek, a za nim ukazują się zabudowania zagubionej w wielkim lesie wioski- Pogubia Średniego .Sesja fotograficzna z kormoranem, który postanowił nas trochę ignorować –i dobijamy do brzegu-w sam czas bo zapasy na wyczerpaniu i sytuacja stawała się coraz groźniejsza...Zatem szybciutko do sklepu, następnie trochę delektujemy się trochę urokami cywilizacji i dalej w drogę –ku planowanemu biwakowi wypływamy na urocze, długie, rynnowe jezioro –Pogubie Małe .Z miejsca wesoły nastrój gasi pas na 300 metrów-osoki aloesowatej...zaczyna się za to umartwianie-zryw przykładowo-dziesięciometrowy, przegarnianie osoki(najlepiej stosować technikę wiosłowania jak w kanu )-fetor przy tym podnosi się straszny, następnie odpoczynek ,zwilżenie gardła i cykl się powtarza .Dla obserwujących nas ewentualnie z pobliskich zabudowań widok musi zaiste to stanowić-przedziwny. Wreszcie po pól godzinnej walce udaje nam się wyrwać ze szpon gęsto zbitej osoki (dosłownie i w przenośni-liście osoki aloesowatej przypominają aloes-mają czepne haczyki na brzegach) i wypłynąć na czystą wodę.Po prawej bardzo liczne kolonie czapli siwej, licznie pływające łabędzie nieme, prawdopodobnie jedno roczniaki – bez pary. Czasem podrywają się do lotu – widok startującego z powierzchni wody ociężałego łabędzia jest piękny i niezwykły. Ptak niczym wielki samolot pasażerski na lotnisku-rozpędza się biegnąc po wodzie ,by długi rozbieg zakończyć powolnym wznoszeniem...Po lewe za wioską ukazuje się prześwietlony las sosnowy z wygodnym brzegiem-dobijamy zatem, czas już na przygotowania do biwaku-wieczór się zbliża. Rozkładamy namiot, zbieramy chrust i gałęzie na watrę. Nocleg w takim miejscu, dzikim, zapomnianym-ma swój niepowtarzalny urok...Ognisko wesoło trzaska płomieniem-kiełbaski na patyku już skwierczą pysznie ,browarek umila wieczór...No i to spojrzenie na zachód słońca nad jeziorem w pogodny wieczór. Wokół niczym nie zmącona cisza i radość tego odludnego miejsca. Rankiem opuszczamy to piękne miejsce , płynąc ku wypływowi Rybnicy z jeziora –wkrótce widzimy czerwieniące się dachówką zabudowania Pogubia Tylnego, niestety widzimy też , że dalszą drogę zagradza kilometrowe a może i więcej pole osoki aloesowatej. Chwila na rozmyślanie....cóż nie jestem bohaterem , a żar się z nieba leje...Decyzja może być tylko jedna-nie wyobrażam sobie niedzielnego przedpołudnia w osoce -zatem odwrót. Docieramy z powrotem do wsi Pogubie Średnie, wizyta w sklepie, a przy okazji olśnienie-wynajmujemy traktor, rejs trwa dalej, dalej siedzimy mocno w kajaku-tyle ,że w furce –przemierzając leśne drogi Puszczy Piskiej. Miny –nam się trochę wydłużają ,gdy docieramy do mostku na Rybnicy, tuż poniżej wypływu z jeziora .Nie dość ,że pogoda w międzyczasie się trochę popsuła i trochę kropi(przelotnie na szczęście),to smród z rzeki jest wprost niesamowity-rozkład miejscowego bagna plus to co spływa z w/w pola osoki na jeziorze –obezwładnia. Pan z traktorkiem odjeżdża, a my zostajemy sam na sam ze swoimi rozterkami, dziką głuszą i przygodą –rzecz jasna. Co by się nie pogrążać w wątpliwościach opuszczamy kajak na piękną, ale jednak śmierdziawkę i wio...
Droga kanałkiem, jest dość szeroka trochę zwałki, niektóre miejsca da się pokonać metodą na tarana, gdzie indziej ruchem robaczkowo-pelzakowym i dalej-w drodze dwa jelenie przebiegają przed dziobem. Zdarza się też forsowanie tamy bobrzej i związanego z nią małego progu –na wprost. Byłoby nawet fajnie-gdyby nie odór rozkładających się pozostałości organicznych z bagna –miejscami stężenie jest tak –duże, że znowu używam puszki z piwem, jako swego rodzaju pochłaniacza. Przy kolejnym, drugim mostku(przenoska)-przy opuszczaniu kajaka na rzekę ,ruch wody prowokuje miejscowe pijawki-do masowego wylegnięcia z wody. Jest na co popatrzeć. My podziwiamy je, one nas. W pewnym momencie małżonka rzuca luźną uwagę, że jedna próbuje wpełznąć na kajak w którym siedzimy-co powoduje naszą natychmiastową rejteradę. Trzeci mostek, za nim Rybnica nabiera parametrów rowu z nieco bystrzejszą wodą, wkrótce wpływamy na pobliskie trzcinowiska a raczej trzęsawiska w rejonie Piskorzewa. Coraz ciaśniejsze zakręty, coraz mniej miejsca-w zasadzie już go nie ma ,odpychamy się zatem wiosłami od kęp obficie tu występującego czermienia błotnego(roślinki przypominającej kwiatami-kallę).Wkrótce dopływamy do niewielkiego rozlewiska-próbuje odnaleźć drogę dalej-wbijamy się dziobem kajaka w trzcinowisko -gdzie dalej sobie płynie Rybnica o szerokości 40 cm- kajak klinuje się. Staję w kajaku- hen aż po horyzont trzciny, w dali majaczy linia drzew-bardzo w dali .Dalsze przebijanie się w głąb moczarów-grozi przymusowym noclegiem w kajaku Decyzja może być tylko jedna odwrót. Czuję się pokonany przez bujną roślinność-wcale mnie to nie martwi, a nawet cieszy. ,że są jeszcze takie miejsca. Odwrót na z góry upatrzone pozycje w rejonie ostatniego mostku puszczańskiego-telefon do firmy kajakowej-„transport zjawi się za dwie godzinki” Pogoda dopisuje, po przedpołudniowym krótkim okresie zachmurzenia ani śladu, słońce miło grzeje-wyciągamy z wody kajak, rozwijamy karimaty, browarek uprzyjemnia czas Jest czas na pogłębienie refleksji .Przez mostek o dziwo przejeżdża samochód-kierowca zatrzymuje się –grzeczne pytanie-„A może potrzebujemy jakiejś pomocy, może traktor z najbliższej wsi?” .Dziękujemy.
W oczekiwaniu na transport-myślę sobie-„Czy potrzebujemy pomocy? -Nie. Było pięknie”