Cały tydzień lampa, w piątek halny, w nocy przestaje wiać, za to przychodzą chmury i opady. Strasznie optymistyczna prognoza. W sobotę rano Kraków żegna nas deszczem. W trójkę (Maciek, Robert i ja) kierujemy się na Słowację. W Jurgowie nici z widoku na Tatry Bielskie. Nisko zawieszone chmury przesłaniają widok, który tak lubię. Przynajmniej nie pada deszcz. Za Tatranską Kotliną odsłania się widok na zaśnieżone ramie Łomnicy. Dalej w stronę Smokowca jest jeszcze lepiej, pojawiają się nawet fragmenty błękitu. Nie wiem czym zasłużyliśmy na to, że niebiosa są nam bardziej przychylne niż panom z IMGW, ale podoba się nam to. Przed Grand Hotelem stroimy się w gustowne plastikowe buciki i wywozimy swoje szanowne cztery litery kolejką na Hrebienok. Pogoda jeszcze lepsza.
Z nartami przy plecaku przemierzamy pokrytą lodem ścieżkę. W lesie na szlaku do dol. Staroleśnej lodu jest więcej. I tu przydają się raki, które Maciek zdecydował zabrać. Dalszą drogę przez las pokonujemy uzbrojeni, ja w lewego, Maciek w prawego raka. Kawałek za lasem kleimy w słońcu foki. Żaden z nas (i meteorologów) nie spodziewał się dzisiaj widoku ośnieżonych szczytów, z błękitem nieba w tle.
Wokół nas mocno zaawansowana wiosna, nic nie wygląda jak na koniec marca. Na szlaku kilka razy trafiamy na pas kamieni, miejscami woda płynie pod dość cienką warstwą śniegu.
W miejscu, gdzie szlak skręca w lewo na próg, my idziemy dalej na wprost Zbójnickim Koryciskiem. Jeden z głazów szybko przerabiamy na bufet i solarium. Kanapki wyjątkowo smakują w takiej scenerii.
Foczymy dalej w stronę wyższych partii doliny. Przed nami nasz cel Zawracik Rówienkowy, zwany przez południowych sąsiadów Maly Zavrat. Na wypłaszczeniu, przed wejściem w żleb Zawraciku chmury zalewają całą okolicę. Mleko. Na szczęście po paru minutach, pojawiają się pierwsze oznaki polepszającej się widoczności. Chmury wracają skąd przyszły. W żlebie śnieg jest ciężki i mokry.W górnej części sporo twardych kalafiorów śniegu po wiosennych zsuwach. W połowie żlebu ponownie dolinę zalewają chmury. Liczymy na szybką poprawę. Mozolne zakosy w mokrym śniegu przerywa przewalający się przez dolinę odgłos lawiny. Gdzieś poleciało. Dźwięk budzi grozę. Pogoda niestety bez zmian, dobrze że do przełęczy już nie daleko. Robert decyduje się nie podchodzić dalej, zjeżdża, będzie czekał u podstawy żlebu.
Na przełęczy czekam z Maćkiem na poprawę pogody. Po stronie Rówienek chmury przysłaniają najwyższe wierzchołki, ale widoczna jest cała dolina. Po stronie naszego zjazdu widoczny jest jedynie fragment żlebu. Zmiana pogody nie nadchodzi, zjeżdżamy. Klniemy na zbyt mokry i zbyt ciężki śnieg. Niżej jest trochę lepiej, trochę. Na wypłaszczeniu już ponownie w trójkę herbata & czekolada. Chmury rozwiewają się. Zjeżdżamy, urozmaicając naszą trasę o okoliczne wzniesienia. Na pierwszym dla odmiany śnieg pokrywa lodowa skorupka, franca. Poniżej jest już dobrze, wreszcie zakręty dają radość. Zjeżdżamy do strumienia, tu między kosówką i kamieniami do lasu. W lesie kanapki, znów dzielimy się rakami i w dół na Kofolę u Vodców.
Nic nie stoi na przeszkodzie.
Musimy to nadrobić w tym roku.
maciek napisał(a):
Pewnie już ostatnie z tegorocznego sezonu.
Mam gorącą nadzieję, że nie. Wprawdzie nadzieje na długi sezon zostały rozwiane, ale jeszcze turów nie schowam.
Zeszłorocznego 7 czerwca w tym roku na pewno nie pobiję.
Do Słowenii wjeżdżamy przed czasem, jeszcze jest ciemno. Przed nami droga przez góry. Zbyt ładny odcinek, na nocną jazdę. Zasypiamy na parkingu, przy stacji benzynowej za tunelem granicznym. Zmarznięci budzimy się o świcie. Stawy stopniowo odzyskują zdolności ruchowe. Wjeżdżamy na drogę, którą poznaliśmy prawie dokładnie rok temu. Spodnje Gorje, Bled, Bohnij, Ukanc. Parking pusty, jest zimno, zaczyna pruszyć śnieg. Przed nami 900 metrów podejścia.
Plecaki z jedzeniem na tydzień miłymi towarzyszami wędrówki na pewno nie będą. Ruszamy; Kasia, Majka, Radek i ja. W miejscu, gdzie rok temu zakładaliśmy foki, są tylko liście i kamienie.
Mijamy drzewo rozsadzone piorunem. Możliwe też, że jest to palma wysokogórska. Przy linii energetycznej ze schroniska wreszcie możemy odpiąć narty od plecaka. Przed nami jeszcze 1/3 podejścia, przyjemniejsza bo na fokach.
Pas śniegu po którym wędrujemy miejscami z obu stron otoczony jest okopami wiosny.
Na szczęście dla nas, śniegu przybywa wraz z wysokością. Niestety wiśniówki ubywa.
Do schroniska docieramy po blisko pięciu godzinach. Perspektywa leniwego popołudnia, spędzonego z dala od plecaka bardzo nas cieszy.
Tak jak w zeszłym roku, wybraliśmy Dom na Komni z kilku powodów. Jak pokaże najbliższy tydzień, nikt nie będzie żałował tego wyboru. Przy schronisku sporo śniegu, choć znacznie mniej niż rok temu.
Dla porównania, tak wygląda wejście do schroniska -
, a tak wyglądało w zeszłym roku -
.
Przed nami tydzień w skiturowym raju. Cdn.
Wtorek
Niekorzystne prognozy pogody na dzień dzisiejszy sprawdzają się. Wśród zmrożonych kosówek, w mlecznym krajobrazie kierujemy się do sąsiedniego, nieczynnego o tej porze roku schroniska Koca pod Bogatinom.
Dachy budynków otaczających schronisko są prawie bezśnieżne.
Brakuje malowniczych czap śniegu, brakuje możliwości wyjścia na nartach na kalenicę dachu, zeszłoroczny zjazd z dachu pozostaje bez powtórzenia. Kiepska pogoda narzuca wybór trasy, przełęcz Bogatinsko Sedlo. Dobre miejsce na rozgrzewkową turę, byliśmy tam już, a do tego trasa najmniej skomplikowana orientacyjnie, co w tym terenie nie jest bez znaczenia. Kraina Miliona Pagórków to nazwa, nadal najlepiej opisuje to miejsce. Często trafiamy na miejsca, w których błędnik staje się bezradny - biel, brak punktów odniesienia, światło rozproszone chmurami sprawiają, że łatwo nie zauważyć opadającego, czy podnoszącego się terenu. Kontakt pośladków z Matką Ziemią bywa nieunikniony. Przemierzając kilkadziesiąt pagórków, docieramy na próg kotliny leżącej poniżej przełęczy. Widoczność pogarsza się. Robimy przerwę na kanapki, próbujemy przeczekać pogorszenie pogody. Chmury podnoszą się na tyle, że możemy kontynuować wędrówkę. Na podejściu na przełęcz śnieg robi się coraz twardszy, aż w końcu okolice przełęczy witają nas betonem udekorowanym zlodzonymi bryłami zsuwów śniegu. Wychodzimy na przełęcz. To tutaj rok wcześniej dowiedzieliśmy się o śmierci Piotra Morawskiego.
Wiatr, gęstniejące mleko. Zjeżdżamy próbując nie stracić zębów na lodowych kalafiorach. Niżej śnieg jest bardziej miękki, ślady okolicznych zsuwów ułatwiają błędnikowi działanie, przyjemna jazda. Niżej punktów odniesienia ponownie brak, Matka Ziemia klepie nas parokrotnie po pośladkach. Od dłuższego czasu sypie mokry śnieg. Myśl o cieple niedalekiego już schroniska rozgrzewa. Przy nieczynnym schronisku zakładamy foki. Stąd już niedaleko.
W schronisku suszenie, obowiązkowy Lasko Zlatorog, liofilizowany obiad (nie zostałem fanem wołowiny po węgiersku). Zasypiamy myśląc o jutrzejszych turach.
Mnie najwięcej cieszy, że w tym roku wszędzie mniej śnigu. Z tego powodu będzie można już czerwcu i lipcu chodzić na sucho
Dobrze jest tak czytać późnozimową relacyjkę, kiedy za oknem widzę rozkwitające kwiaty i śpiewające ptaki
Mnie najwięcej cieszy, że w tym roku wszędzie mniej śnigu. Z tego powodu będzie można już czerwcu i lipcu chodzić na sucho
Mnie bardziej cieszy duża ilość śniegu.
A w czerwcu, lipcu nawet w zeszłym roku dało się chodzić po suchej skale. Zima została wtedy w niewielu miejscach.
Ano było wyśmienicie! (Nie mogę się zdjęć doczekać, żeby powspominać sobie jak było fajnie sącząc Laško Zlatorog )
Towarzystwo doborowe, warunki sniegowe swietne, pogoda tez dopisala (bo nie mozemy narzekac), troche zal tego puchu co padal ostatniego dnia, jak juz oddawalismy wysokosc wracajac szlakiem z Domu na Komni do samochodu, ale puszek moze dopisze innym razem - bo fajnie byloby tam kiedys wrocic
"Tam na dole zostało wszystko to, co Cię męczy,
Patrząc w góry w około świat wydaje się lepszy..."