RE: Skitury, foczenie czyli relacje z białego szaleństwa
Dopiero dzisiaj znalazlam chwilke zeby poczytac relacje. Oj bylo super, zajebiaszczo, zajebiscie, cudownie, fantastycznie... moglabym tak w nieskonczonosc. Rzeczywiscie Kasia z Pawlem maja mnie na sumieniu.
A ja teraz w Monachium... umawiam sie na tury na weekend tu w okolicach. Narty schowalam do autka, i, Kasia, Pawel, nie uwierzycie, wzielam tylko narty, w sumie to nawet nie pomyslalam, zeby deske spakowac. Czy to nie jest niesamowite?
Do dzisiaj sie usmiecham na mysl o tym, jakiego mialam banana po zjezdzie w lesie....
RE: Skitury, foczenie czyli relacje z białego szaleństwa
Globetrotter, ładna galeria zdjęć, fajna zima, gratuluje udanego wypadu.
Piekny rejon, nieodkryty jeszcze tu przez nas, możesz napisać coś wiecej w temacie? jakąś relację? Zachęcam, zapraszam i witaj na forum
RE: Skitury, foczenie czyli relacje z białego szaleństwa
Dziekuje za serdeczne powitanie!
Google wie wszystko, spodobal mi sie wasz forum, podobny do naszego: http://beskyd.lviv.ua
Wlasnie widze, ze nie byliscie w naszych stronach, chociaz i polakow i czechow spotkalem niejednokrotnie. Wy mozecie do nas bez wiz przyjechac, dla tego zapraszam was. Latem czesto jezdzimy rowerem w gory. Moze taki sposob przypadnie wam do gustu. W maju pojedziemy na Czeremosz na splaw katamaranem (niewiem jak bedzie po polsku). http://picasaweb.google.com.ua/Taras.Glo...er/060507#
Z dluzszymi relacjami to mam trudnosci, ale jezeli spodobala sie jakas z galeriji, to powiedcie, a sprobuje.
RE: Skitury, foczenie czyli relacje z białego szaleństwa
Alpy Julijskie : )
Weekend tydzień przed wyjazdem - ogłaszają czwórkę lawinową w Alpach Julijskich. Prognoza pogody - najpierw słońce, potem deszcz z przejaśnieniami. Na to tak długo czekaliśmy... tryska z nas optymizm....
Wyjazd długo planowany, terminu nie zmienimy. Trudno, jedziemy, zobaczymy co przyniesie wyjazd.
04/05 kwietnia - sobota/niedziela
W sobotę późnym wieczorem pakujemy się w trójkę do auta - Kasia, Maja (Majouska) i ja. Kierunek południe. Przekraczamy granicę Słowacką w Suchej Horze. Im dalej od naszej granicy, tym bardziej Słowacy zawstydzają nas autostradami. Na austriackiej granicy przejmuję kierownicę. Autostrady jeszcze lepsze. Przed słoweńską granicą stery przejmuje ponownie Kasia. Pokonujemy tunel graniczny i Słowenia wita nas widokiem ośnieżonych gór. Na stacji benzynowej zła wiadomość - słoweńska winieta - 35E, a do przejechania mamy jakieś 40km. Na szczęście znajdujemy sposób na uniknięcie autostrad.
Może komuś się przyda - pierwszy zjazd za tunelem granicznym, kierujemy się na Sp Gorje, dalej na Bled i Bled Jezero. Za jeziorem na górce skręcamy w prawo prawie o 360 stopni. Potem już prostą drogą do Bohinjskiej Bystricy. Droga prowadzi przez na prawdę piękne miejsca. Bardzo przyjemny sposób na oszczędzanie. Docieramy nad Bohinjskie Jezero. Stąd już niedaleko do parkingu przy Domu Savica (3euro, niezależnie od ilości dni).
Jemy śniadanie w otoczeniu wysokich ścian wapiennych. Potem następuje próba obciążenia naszych grzbietów plecakami. Masakra...
Wspomagani klasycznymi słowiańskimi przekleństwami ruszamy z buta w górę. Musimy podejść z wysokości 653 mnpm na 1520 mnpm. Wg szlakowskazu 2.30h. Na wysokości ok. 880mnpm zakładamy wreszcie narty. Podejście, pomimo piękna otaczających nas gór jest istną rzeźnią. Słabo przespana noc i mega ciężkie wory robią swoje. Mijają nas schodzący z góry ludzie, którzy z obrzydliwie małymi plecaczkami startowali z nami z parkingu. Cóż, my dalej idziemy w górę. Śniegu coraz więcej, to cieszy.
W końcu po niekończącej się walce z grawitacją, po 4.5h osiągamy nasz cel - Dom na Komni. Zajmujemy 10 osobowy pokój, informujemy panią, że jutro dołączy do nas jeszcze czwórka naszych znajomych.
Plecaki lądują na ziemi. Co za rozkosz! Nawet informacja o awarii ogrzewania i braku pryszniców nie zmniejsza naszej radości z rozstania się z worami. Cena noclegu 20E. Na szczęście z OEAV mamy 50% zniżki.
Obowiązkowe, uroczyste piwo na tarasie ratuje nam życie. Cieszymy oczy otaczającymi nas górami. Niebo zachmurzone, ale jutro ma być pierwszy z dwóch dni dobrej pogody. Czas coś zjeść. Gotujemy wodę na liofilizowany obiad. W łazience groźny napis - voda ni pitna. Faktycznie ma paskudny smak, jak się później okazuje podczas nieśmiałych prób umycia się, temperatura równie paskudna. Gotujemy. Przeżyliśmy.
Zasypiamy myśląc o jutrzejszych turach.
O więcej zdjęć z tego dnia proszę męczyć panią Maję, mój aparat leżał w plecaku.