Gorce 27 - 28.10
cóż, kilka wolnych dni i wiedziałam że gdzieś mnie poniesie. prognozy takie sobie, ale wrodzony optymizm mówi że przecież będzie dobrze...
dlaczego gorce... a dlaczego nie, sama nie wiem, jakoś tak od razu kiedy stwierdziłam że jadę w góry to wiedziałam że to będzie to pasmo. dobre połączenia, znane szlaki, dobra baza noclegowa i stosunkowa bliskość do rodzinnego miasta... no i to, że to bardzo fajne górki są :
we wtorkowy poranek po niecałych 2 godzinach w pksie docieram do słonecznej rabki. ze względu na to, że wybrałam sie sama a nie wiedzialam jakie warunki śniegowo - błotne będą wyżej - zaplanowalam krótkie trasy. ale trasy mają to do siebie, że często ulegają zmianie tym razem zostały zweryfikowane przez busa do rabki słonego, który pokazał mi tylną tablicę rejestracyjną. cóż, plany szybkiego nabrania wysokości na Maciejowej poszły się paść. i jak bozia przykazała czekają mnie 2 godzinki za czerwonymi znakami. nawet nie bardzo wkurzona godzę się z rzeczywistością, lekka dezorientacja w centrum rabki a potem już szybko wychodzę z miejscowości. przejrzystość powietrza bez szału, ale "coś" widać. [attachment=27373]chwile rozmawiam z "tubylcem" pasącym owce, mówi że dziś nie będzie padało.. oby
schronisko na Maciejowej wolnym leszczem osiągam po półtorej godziny od wyjścia z pks - u w rabce. mam więc czas na zabawy z aparatem[attachment=27374][attachment=27375][attachment=27376] i spokojne drugie śniadanie. na trasie nie spotkałam żadnego turysty, za to było śliczne błotko, przy pomocy którego moje stuptuty zmieniły kolor na brązowy (a wygląd butów pominę milczeniem ) pod Maciejową zorientowałam się, że czegoś mi brakuje w rękach...aaaa kijków zapomniałam rozłożyć skoro tak - robię trasę bezkijkowo dziś - stwierdzam.
kilka minut po 11 wyruszam w kierunku starych wierchów. i zaraz na swej drodze spotykam ulubione błocko, które szczerze mówiąc nie robi już na mnie specjalnego wrażenia. cóż, przyda mi się szlauch do mycia obuwia pod schronem na turbaczu, konstatuję sobie i pocieszona tą myślą śmigam pod górkę. słoneczna pogoda zmienia sie na mglistą. jedymym ciekawszym momentem tego fragmentu szlaku były dwie sarenki któe udalo mi się przerazić
przy Starych Wierchach zostaję obszczekana przez tamtejszego "pimpusia" przywiązana do ciekawej maszynerii (czy to nie jest aby wojskowy gar do gotowania grochówy?? [attachment=27377]obiadek, napój turystyczny i obserwacje coraz czarniejszego nieba. [attachment=27378]nie spieszę sie, do turbacza mam na oko wolne 2 godziny a jest 13... w końcu trzeba ruszać, z nowym towarzyszem czyli siąpiącym deszczem. o wszechobecnym błotku już wspominać nie będe bo to chyba jasne [attachment=27379]szybko mijam kolejne punkty orientacyjne: dojście szlaku na obidowiec, [attachment=27380]miejsce katastrofy samolotu, skręt szlaku na rozdzielu. to wszystko w siąpiącej mżawce i widoczności na oko 20 m. przez chwilę się zastanawiam, czy nie odpuścić szczytu turbacza w takich warunkach, ale chyba bym sobą nie była oznakowanie szlaku przez wiatrołomy mile mnie zaskakuje, jeszcze pamiętam jak z Mieciurem przedzieraliśmy się tutaj przez krzaki i chaszcze, a tutaj - zero problemów : no, tam takie parę zasp śnieżnych gdzie zapadłam się po uda - przecież to nie warte wspominania
szczyt turbacza, pamiątkowa fotka[attachment=27381] i schodzę do schroniska. z kwaterunkiem trochę mi schodzi (tak to jest, jak się zagada z kierownikiem schroniska) i po półtorej godziny wchodzę do pokoju 12 osobowego, który będzie na tę noc moim domem. [attachment=27382]po chwili dociera jeszcze jedna turystka - Majka ze Strzyżowa, (którą serdecznie pozdrawiam, może tu do nas trafi).na rozmowach o górach czas szybko mija, nawet się nie obejrzałam kiedy dochodzi 24 i czas spać.
cdn.