Dawno obiecałem napisać relację, ale jakoś się to odkładało całkiem długo. Wreszcie nie ma żadnych wymówek, więc nadrobię zaległości. Powróćmy więc myślami do października 2015. To miał być nasz ostatni dzień w Tatrach przed powrotem do Białegostoku. Poprzednie dni nie przyniosły niczego, poza chmurami, deszczem i mgłą. Liczyliśmy więc, że chociaż ten ostatni będzie udany. Prognozy co prawda na całe szczęście nie zapowiadały żadnych opadów, ale jednak zachmurzenie miało być obecne. Pełni obaw i nieśmiałych nadziei nastawiliśmy budzik na 5:30 i zasnęliśmy.
Wczesna pobudka. Wyglądam przez okno, chyba nic nowego, wciąż jest szaro dookoła, ale może to tylko temu, że jeszcze nie ma słońca? W każdym razie bez względu na pogodę będziemy realizować nakreślony wcześniej plan. Plan był bardzo ambitny i zakładał wejście na Kozi Wierch z Piątki, nie mniej, ale i nie więcej. Siedząc w busie, zmierzającym do Palenicy na próżno próbujemy wypatrzeć jakiekolwiek zarysy gór. Jest mgliście, pochmurno i dosyć zimno. By się troszkę ogrzać żwawo ruszamy przed siebie asfaltem i po półgodzinie osiągamy Wodogrzmoty. Łyk wody z butelki i obieramy zielony szlak, mający nas zaprowadzić do Doliny Pięciu Stawów. Nie forsujemy zbytnio tempa, gdyż raczej nie ma po co się śpieszyć. Wejście na Kozi bez widoków i przy zerowej widoczności raczej mija się z celem. Na skrzyżowaniu obieramy czarno znakowaną dróżkę, i powoli wspinamy się zakosami. Po kilkunastu mitach rozglądamy się i opowiadam, że teraz by był fantastyczny widok na Masyw Wołoszyna i Kozi Wierch, ale rzecz jasna nic nie ma. Aż tu niespodziewanie... !!!!!
mija 30 sekund
mija kolejne 30 sekund
Stoimy w osłupieniu, zszokowani tak nagłą zmianą otoczenia. Dosłownie jakby czyjaś potężna ręka podniosła kurtynę. Robimy zdjęcia i napawamy się przepięknymi widokami i ślicznym krajobrazem. Po czym z ogromnym entuzjazmem zmierzamy do Schroniska w D5S, gdzie się podziały niemrawość i posępność?
Przemierzamy piękną i niesamowicie barwną nawet pod koniec października Dolinę 5 Stawów. Jednak stojąc obok drogowskazu z napisem: Kozi Wierch 1 h 30 min, mamy pewne wątpliwości czy na pewno się wyrobimy z wejściem i zejściem do Palenicy przed zmrokiem. Myślę, że całkiem słusznie podejmujemy decyzję nie ryzykować. Decyzja jest bardzo ciężka, gdyż naprawdę bardzo chcieliśmy tam wejść, ale zdrowy rozsądek zwyciężył. Niebagatelny wpływ na nią miała także mgła i chmury, powoli napływające zza progu Doliny. Nikt nie mógł zagwarantować, że za kilkanaście/kilkadiesiąt minut znowu nie wypełnią sobą całego krajobrazu. Trochę smutni idziemy dalej, postanowiwszy zajrzeć również nad Czarny Staw.
Mijamy kolejne skrzyżowanie. W lewo odchodzi perć na Szpiglasową Przełęcz. Patrzę na znaki i czytam: Zawrat 1 h 20 min. I tu coś mi świta...Eureka!!! Chodźmy na Zawrat! Dorota zachwycona tym spontanicznym pomysłem. Z opisów wiem, że szlak jest łatwy, wręcz spacerowy, ścieżka wyraźna, no i z powrotem o czasie nie będzie najmniejszych problemów.
Powolutku podchodzimy pod zbocze Kołowej Czuby. Przechodzimy przez charakterystyczny próg i znajdujemy się już w Dolince pod Kołem. Tutaj jesteśmy sami... no może niezupełnie, ponieważ towarzystwa nam dotrzymuje dwójka kozic.
W tej dolinie nie ma ani śladu chmur ani mgły, a niebo jest nieskazitelnie niebieskie i nawet świeci łaskawe słońce. W takiej oto miłej scenerii wdrapujemy się na osławioną Przełęcz Zawrat.
Na samej przełęczy spotykamy dwójkę turystów i jesteśmy zmuszeni założyć czapki i kaptury, gdyż wieje w tym miejscu naprawdę mocno. Zadni Staw prześlicznie mieni się w słońcu, a całe otoczenie przypomina bajkę. Od strony Hali Gąsienicowej widać jedynie Żółtą Turnię. Bardzo wyraźnie widoczny jest szlak na Gładką Przełęcz i chodzą nam po głowie różne ciekawe pomysły No cóż, może kiedyś... Jednak dobrze, że się tu wybraliśmy, że mimo wszystkich niekorzystnych prognoz nie zrezygnowaliśmy z naszych planów i marzeń. Nazwałem to nagrodą za wytrwałość.
Niestety wszystko ma swój koniec, a szczególnie piękne i wyjątkowe chwile, które nie trwają wiecznie. Czas pogania, więc zaczynamy schodzić. Znowu trawersujemy Kołową Czubę, a po przedostaniu się do Piątki zostajemy po raz kolejny zaskoczeni diametralną zmianą warunków. Jest bardzo zimno, wieje i widać jedynie na kilka metrów. Krajobraz trochę przypomina Islandię, na kosówkach pojawia się nawet szron. Zakładamy rękawiczki i przyśpieszamy kroku.
W schronie czas na ciepłą herbatkę i solidny posiłek. Pieczątki do książeczek i wracamy. Osiągnąwszy Wodogrzmoty postanowiliśmy zajrzeć do schroniska w Roztoce, którego jeszcze nie mieliśmy przyjemności odwiedzić. Wszystko to sprawia, że w Palenicy jesteśmy po zmroku, ale z odnalezieniem busa nie ma najmniejszego problemu. Do pociągu również sporo czasu, w sam raz na spożycie kolacji w Zakopcu