Górskie Forum Dyskusyjne - Górski Świat

Pełna wersja: Góry Lovćen nad Zatoką Kotorską w Czarnogórze
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Z miejsc, które do tej pory w życiu widziałem, najciekawszym rejonem jest Zatoka Kotorska w Czarnogórze. 5 lat temu, kiedy odwiedziliśmy ten kraj, spędziliśmy 1 dzień w Kotorze i pół dnia w górach nad Kotorem, zdobywając dość przypadkowo szczyt Pestingrad, z którego rozpościera się tak fantastyczna panorama, że nie sposób tego opisać słowami, ani nawet oddać na zdjęciu. Postanowiliśmy, że kiedyś warto byłoby jeszcze powrócić w te strony.

Tegoroczny urlop spędziliśmy w całości nad Zatoką Kotorską. Udało się również poznać nieco bliżej góry, które ją otaczają ze wszystkich stron. Ponieważ górsko są to tereny bardzo mało znane, postanowiłem, że opiszę w miarę dokładnie nasze wycieczki. Może kogoś uda się zainspirować Wink

Do dyspozycji miałem znalezioną w internecie, bardzo marną mapkę szlaków turystycznych. Ale lepsze to niż nic. Na miejscu nie udało się kupić nic lepszego. Być może w ogóle nie istnieje porządna mapa górska tego rejonu.



Noclegi załatwiliśmy na miejscu w miejscowości Dobrota obok Kotoru. To dość dobra lokalizacja, wszędzie blisko, dość spokojnie, nie ma tłoku.

Kotor - Sv. Ilija (765m)

Na początek coś łatwego i przyjemnego na rozruszanie.
Podjechaliśmy autem w miejsce, gdzie rozpoczyna się szlak (jest na miejscu stosowna tablica) i dokładnie z poziomu morza wyruszyliśmy w górę. Najpierw schodkami między domami.



Potem chwila napięcia jak będzie wyżej, czy się od razu nie zgubimy, alno nie skończymy w krzakach, ale nic takiego nie nastąpiło, ścieżka była wyraźna i w doskonałym stanie.



Szybko wkroczyliśmy na serpentyny. To jest typowa stara droga (dla osiołków) poprowadzona łagodnymi serpentynami. Można spokojnie nabierać wysokości i cieszyć oczy egzotycznym krajobrazem.



Z drugiego brzegu zatoki, na dużym przybliżeniu, ta droga wygląda tak. Wyraźnie widać jak porządnie jest zrobiona, miejscami nadbudowa z kamieni ma kilka metrów.



Na tym zdjęciu w dole widać dwa niższe poziomy serpentyn. Naprawdę przyjemnie się po tym wędruje.



Po osiągnięciu ok 450m osiągamy grzbiet Vrmac. Jest drogowskaz na pobliski punkt widokowy, na który idziemy.



Zbliżenie na Kotorską starówkę.



Następnie szlak wiedzie szeroką drogą przez las - Dalmacki Czarny Bór. Występowanie lasu w tych stronach to rzadkość.



Powoli nabieramy wysokości. Wciąż idziemy szeroką drogą. Zbliżamy się do szczytu Sv. Ilija.



Na sam szczyt wiedzie oznakowane odbicie szlaku. Widać, że na tym terenie jeszcze niedawno przebywało sporo zwierząt (krowy, kozy).



Wierzchołek nie jest urodziwy.



Ale widać z niego ładny kawał zatoki.



Próbuję wypatrzeć jakieś szlaki na przeciwległych zboczach. Wydaje mi się, że widzę.
Te góry są już poważniejsze, bardziej strome i wyższe (ok 1000 metrów).



A to nasza miejscowość - Dobrota.



W planie minimum było wycofanie się z tego miejsca t ą samą drogą, ale ponieważ tak dobrze szło, postanowiliśmy zejść na drugą stronę. Szlak dalej wiódł szeroką drogą schodzącą serpantynami na przełęcz o wysokości mniej więcej 450m.



Następnie zejście na naszą stronę wyglądało początkowo tak:



Później przez taki ciekawy las.



Na koniec strome zejście, ale wciąż niezarośniętą ścieżką.



Doszliśmy do dobrze oznaczonej krzyżówki szlaków. Nam pasował najbardziej szlak do Prcanij, który na tablicy informacyjnej ufundowanej przez UE na przełęczy powyżej nie był w ogóle zaznaczony. Jednak dzięki temu szlakowi skracaliśmy o połowę wracanie drogą asfaltową do auta.



Ucieszyliśmy się, ze jest i po 50 metrach stwierdziliśmy, ze jednak go nie ma. Po prostu całkowicie zarósł. Na szczęście byliśmy już blisko domów i dało się zejść prosto w dół.



Asfaltowanie nigdy nie jest fajne, ale to nie było takie złe. Przechodziliśy przez ładne miejscowości, zrobiliśmy przerwę na lody. Jedyne co dokuczało to upał, choć trzeba przyznać, że tego dnia nie było jakoś szczególnie gorąco.

Całość wycieczki zajęła nam od 8:00 do 17:00
Trasę przedstawia poniższa mapka.



A to taki rzut z GoogleEarth dla lepszego wyobrażenia. Na czerwono zaznaczyłem ten odcinek szlaku, który był nieprzejściowy.



Pierwsza wycieczka okazała się całkiem fajna i nabraliśmy ochoty na kolejne, być może już trochę bardziej ambitne. Wink

C.D.N.
Ciekawie się zapowiada. Miejsce, gdzie trochę historii z IWW czytałem.
Dzięki Sprocket - też będę czekać z niecierpliwością na ciąg dalszy.
Jedziemy dalej Smile

To jest widok na naszą kwaterę. Gapiłem się na niego łapczywie podczas opalania i pływania. Góry wydawały się prawie pionową ścianą, a gdzieś tam, powinien być szlak (zaznaczony na mapie). Szukałem go wytrwale, nawet przez teleobiektyw, niestety nic nie wypatrzyłem.
Podjęliśmy jednak decyzję, że go poszukamy osobiście.

Dobrota - Mali Zalazi - Ljuta



Pobudka wcześnie rano i 6:30 wyruszamy. Szybko znajdujemy początek szlaku. A więc jednak jest Smile



Szybko się jednak gubimy tam gdzie kończą się zabudowania. Niezrażeni tym drobnym niepowodzeniem, intensywnie rozglądam się za szlakiem. Z Chorwackich doświadczeń wiem, że wejście na właściwą ścieżkę zaraz na samym początku to najtrudniejszy moment. Udaje się znaleźć, idziemy. Ścieżka mało przetarta, ale jest.



Wyżej nieco lepiej. Tradycyjne serpentynowe zakosy, ale znacznie bardziej strome (chyba nie dla osiołków). Temperatura znacznie wyższa niż podczas pierwszej wycieczki. Słońca jeszcze nie ma, ale już pocimy się całą powierzchnią ciała - wszystko mokre. Kompletny brak wiatru.



Bardzo powoli nabieramy wysokości.Widok w dół na naszą miejscowość. Widać nasz domek i zaparkowane przed nim czerwone autko (nad samym morzem).



W końcu dochodzimy do płaskowyżu. Słońce już świeci, wysokość ok 850 metrów i fakt, że tu leciutko wieje sprawiają, że temperatura jest znośna. Idziemy w kierunku opuszczonej osady Mali Zalazi. Gubimy szlak, trafiamy na jakąś krowią ścieżkę, ale utrzymujemy kierunek. Liczę, że dojdziemy do głównego szlaku idącego równolegle do brzegu zatoki.



Przez moment zrobiło się już bardzo nieprzejściowo, ale udało się dotrzeć do głównego szlaku. Tak on wygląda.



Może nie chodzą nim tłumy, ale bardzo mi się podobało. Oznaczenia całkiem dobre, zielono, inaczej niż u nas. Jedyne na co trzeba uważać, to kolczaste rośliny - są wszędzie i nawet jeżeli wyglądają jak trawka, to stopy trzeba stawiać bardzo ostrożnie.



Powoli nabieramy wysokości, pojawia się coraz więcej skałek.



Dochodzimy do jakiegoś łagodnego szczytu.



Kiedy już go osiągamy, okazuje się, że mamy piękny widok na Zatokę. Jesteśmy na wysokości ok 1050m, wieje lekki wietrzyk, jest przyjemnie. Jemy, pijemy, delektujemy się otoczeniem.



Widzimy nasz szlak zejściowy do Ljuty, co daje nam ogromne poczucie bezpieczeństwa. Wydaje się, że trudności nawigacyjne mamy już za sobą.



Surowy wygląd gór w stronę lądu robi wrażenie.



Zupełna egzotyka...



Pora ruszać, okazuje się, że szlak prowadzi początkowo własnie po takich skałkach.



Potem schodzi do kolejnej opuszczonej osady.



Za osadą niestety znowu się gubimy. Odbicie naszego szlaku zejściowego nie zostało oznaczone. Szukamy go w ciemno. Wiem, że gdzieś tu jest, bo przecież widziałem go z góry.



Po lekkich problemach udaje się znaleźć wejście na serpentyny. Humory dopisują schodzimy, bo robi się trochę za bardzo gorąco.



Robi się podejrzanie stromo. Szlak coraz bardziej zarośnięty. Ukochana zaczyna marudzić, że musi włożyć spodnie.



Miało być łatwe i przyjemne zejście, a tu ciągle coraz stromiej. Podłoże niestabilne. Trzeba uważać, żeby nie pojechać na żwirku.



No i zrobiło się strasznie. Szlak pionowo w dół, po osuwających się kamieniach i wygląda na to, że czeka nas ok 500m w pionie takiego niefajnego zejścia. Mamy bardzo wolne tempo. Zaczynamy oszczędzać wodę. Ukochana przeklina jak szewc i zapowiada rozwód.



Z każdym metrem w dół temperatura wzrasta. Zbocze jest idealnie nachylone do słońca i znowu nie ma najmniejszego ruchu powietrza. Pojawiają się kolejne trudności w formie progów skalnych. Przypominam jeszcze o kłującej roślinności. Dramat ten wydaje się nie mieć końca.



Docieramy do czegoś co z góry wydawało się upragnionym wypłaszczeniem. W rzeczywistości było dolną częścią piargu. Ukochana próbuje bokiem trzymając się traw. Ja środkiem, jak na nartach w osypującej się lawince.



Docieramy do morza. Zrzucam buty i wskakuję do wody, która jest przyjemnie chłodna. Śmieję się jak Tomasz Majewski kiedy zdobył olimpijski medal. Jeszcze nigdy nie miałem tyle radości i przyjemności z wejścia do wody. Spoglądam na góry z których przed chwilą zeszliśmy. Wyglądają pięknie.



Potem zostało jeszcze asfaltowanie do domu. Niby niedaleko, ale jakoś za gorąco się zrobiło, więc jak już doszliśmy to znowu zanurzenie się w wodzie było bardzo fajne.

Czas wycieczki od 6:30 do 17:45

Mapka trasy:



Rzut z GoogleEarth:



Druga wycieczka dostarczyła nam wielu wrażeń. Było męczące długie wejście. Potem cieszenie się krajobrazami na górze. Na koniec zaskakująco wymagające zejście.
Co ciekawe na tablicy informacyjnej na przełęczy z ostatniej wycieczki, szlak do Ljuty był zaznaczony, natomiast kilka dni później byliśmy w mieście Herceg Novi - też była tablica ze szlakami i tam już nie występował. Trzeba na te szlaki uważać Wink

C.D.N.
No, to już faktycznie było więcej dramatycznie. Mogę sobie wyobrazić, jak ta druga połowa marudziła. Też tak mam i to na lepszej trasie. Dobrze, że mieliście pieska, ten mógł tropić szlak. Z ostatniego zdjęcia widać, że dalej to już była nagórna planina.
Inaczej fajnie. Całkiem coś innego niż nasze kopce.ok
Przy następnej wycieczce Ukochana postawiła warunek, że ma być poprowadzona szlakiem dla normalnych ludzi. Nie ma problemu Smile

Wymyśliłem, że podejdziemy na przedmieścia Kotoru, skąd rozpoczyna się szlak do góry. Szlak jest zaznaczony na wszystkich tablicach więc na pewno będzie. Potem wchodzimy na szlak idący górą przez opuszczone osady Veliki Zalazi i Mali Zalazi, a na koniec schodzimy tak jak weszliśmy pierwszego dnia prosto na nasza kwaterę. Plan wydawał się dobry Smile

Kotor - Veliki Zalazi - Dobrota

Już na początku idąc płaskim asfaltem o 6:00 rano pociłem się jakbym co najmniej biegł. Najwidoczniej temperatura każdego dnia była coraz wyższa. A może dlatego, że niosłem 6 l. wody w plecaku, żeby nie było kryzysów wodnych.



Szlak okazał się być dość mocno zarośnięty krzewami i to na całej długości podejścia. Między krzewami wielkie pająki uwiły sieci. Ukochana szła przodem i za pomocą patyka je likwidowała... a ja wlokłem się z tyłu.



Poza tym było standardowo pięknie.



Po wyjściu na płaskowyż zwykle robiło się chłodniej. Teraz również, ale jakoś mniej. Ewidentnie trafiliśmy na ciepły dzień.



Przedzieramy się przez Veliki Zalazi. Osada jest spora.



Niektóre domy wyglądają jakby jeszcze niedawno ktoś ich używał.



Osada zostaje za nami, idziemy w kierunku przełęczy.



Napotykamy taką zaporę. Nie jest to nic dziwnego, często spotykaliśmy podobne konstrukcje. Prawdopodobnie maja uniemożliwić pasącym się krowom rozchodzenie się na zbyt dużym terenie. Niestety ta zapora jest jakaś pechowa, bo próbując ją otworzyć przewracam się z całą konstrukcją na kamienie i doznaję kilku płytkich rozcięć na nogach i rękach. Krew miesza się z potem i wyglądam jak ofiara poważnego wypadku. Ale nic mi nie jest. Aparat również cały Wink



Dochodzimy na przełęcz. Ponad 1000 metrów i jakby nieco chłodniej.



Z góry widać Mali Zalazi. Osada jest dużo większa niż myśleliśmy. Na ostatniej wycieczce przeszliśmy tylko jej skrajem. Z góry widać jakby zamieszkałe domy i kościół.



Postanawiamy pozwiedzać. Czeka nas już tylko znane zejście w dół, więc nie ma stresu. Ze dwa domy są zamknięte i wygląda, że przynajmniej czasem ktoś w nich bywa.



Znajdujemy cmentarz.



Kościół ma nawet dzwony.



Jest zamknięty, przez małe okienko próbuję zrobić zdjęcie wnętrza. Coś mi bzyczy koło ucha, ale nie zwracam większej uwagi. Dopiero ukłucie, jakby zastrzyk, wytrąca mnie z fotograficznego amoku. Pszczoła. Strzepuję ją, jednocześnie zauważam, że kilka innych krąży bardzo blisko... i kolejne ukłucie. Szybko ewakuuję się, ale jeszcze kolejna mnie żądli. Okazało się, że w ścianie kościoła jest gniazdo pszczół. Byłem za blisko i mnie zaatakowały... coś pechowy dzień mam.



Pora na powrót, bo upał straszny, jak nigdy dotąd. Ukochana uzupełnia swoją wodę z moich kończących się już zapasów i mówi, że idzie przodem, bo już nie może wytrzymać. Ja jeszcze cykam kilka zdjęć i ruszam za nią.



Pozostaje tylko zejść, znanym dobrym szlakiem. Niby nic. Ale jak opuszczam płaskowyż i zaczynam schodzić, to mam wrażenie jakbym wlazł do piekarnika. 800 metrów w pionie w dół w takich warunkach... a im niżej tym cieplej, nieźle się zapowiada.



Kiedy dogoniłem Ukochaną wyglądała bardzo kiepsko. Tym razem nie przeklinała i nie straszyła rozwodem. Nie była w stanie. Było za gorąco. Szybko skończyła nam się woda, nawet psia woda się skończyła. Język przyklejał się do podniebienia tak, że trudno go było oderwać. Znowu dramat.



W takich warunkach człowiek przestaje racjonalnie myśleć. Strefa śmierci. Na szczęście udało się z niej wyjść.



Jednym słowem przyszły prawdziwe śródziemnomorskie upały Smile

Wycieczka trwała od 6:00 do 16:00

Mapki:





C.D.N.
Mimo nadejścia upałów nie odpuszczamy.
Co prawda Ukochana wymyśla takie warunki, których teoretycznie nie można spełnić. Nie dość, że mają być szlaki przetarte, to ma być do tego nie za gorąco. Ale ja mam już gotowy pomysł na taką wycieczkę. Najpierw podjeżdżamy autem na przełęcz Krstac (926). Jedzie się niesamowitymi serpentynami, nazywanymi "Kotorskimi Agrafkami". Wiemy, że stamtąd można wyjechać autem jeszcze wyżej, prawie na sam szczyt Jezerski vrh (1657), gdzie jest najbardziej znana atrakcja turystyczna - Mauzoleum Piotra II Petrowicia Niegosza, władcy Czarnogóry. Ja bym wolał jednak iść tam z przełęczy na piechotę. Co to za atrakcja wyjechać sobie autem na szczyt? Jak dla mnie wręcz profanacja. Niestety nie wiem czy jest tam szlak, mapa tego nie obejmuje, a w przewodniku rozwodzą się jedynie nad cudowną możliwością dojechania autem. Jeżeli jest szlak i idzie cały czas asfaltową drogą, to też nie fajnie. Przy wjeździe do Parku Narodowego Lovćen jest budka i strażnik pobiera opłaty. U niego zasięgam języka. Jest nieco zdziwiony, ale ucieszony, że znaleźli się amatorzy pieszych wędrówek. Wychwala szlak, że jest sensownie poprowadzony, przetarty, piękny. W takiej sytuacji idziemy, choć Ukochana zapowiada, że na pewno będzie "czarna d***" jak zawsze. Co ciekawe strażnik nie chce od nas opłaty, jak wyciągam do niego rękę ze zgodnie odliczonymi 4 euro, to macha tylko, żeby iść i się uśmiecha. Czyżby docenił pieszych turystów? Wink

Szlak idzie kawałeczek drogą, a potem wchodzi w las. Jest szeroką ścieżką i jest przyjemnie chłodno.



Potem kawałek podejścia.



Po drodze znajdujemy skrzynkę wpisową, ze starusieńkim zeszytem rozpadającym się w rękach. Pierwsze wpisy są z 2009 roku. Kartkuję go ostrożnie w poszukiwaniu polskich śladów. Trochę tego jest.



Wychodzimy na wypłaszczenie. Po prawej widać nasz cel.



A to najwyższy szczyt w Parku Lovćen - Štirovnik (1749).



Po drodze mamy piękne widoczki, na inne szczyty i dla odmiany istniejące osady.



Zdobywamy Jezerski vrh, ja z Tobim górą.



Ukochana tunelem łączącym parking z mauzoleum.
Ten tunel to taka sztuka dla sztuki, i tak trzeba wyjść na tą samą wysokość.



Zbliżamy się do Mauzoleum.



Nie ma tam wielu atrakcji, ale to co jest wygląda porządnie.



Wszystkie przewodniki podkreślają, że sufit jest ze złota.



Jednak i tak największą atrakcją jest Tobi, który chyba lubi sławę. Czy mi się tylko wydaje, że pozuje z bardzo dumną miną? Wink



Ze szczytu wracamy tą samą drogą, którą przyszliśmy. Nie spotykamy nikogo, kto wędruje na piechotę tak jak my. Wszyscy wyjeżdżają autami.
Na przełęczy jemy w regionalnej knajpie. Polecam. Jest smaczniej i taniej niż na dole.



W zasadzie to powinno wystarczyć, aby zakończyć tą miłą i udaną górską wycieczkę, ale namawiam Ukochaną, żebyśmy sobie podeszli na Pestingrad, czyli niedaleko odległy od przełęczy Krstac fantastyczny punkt widokowy nad Kotorem. Ukochana trochę marudzi, że już nóżki bolą, ale idziemy. Najpierw szeroką drogą.



Potem przypominamy sobie jak wygląda normalny czarnogórski standard szlaku.



Tuż przed samym Pestingradem niespodzianka - zamontowali linę. Paimętam, że 5 lat temu liny nie było i miałem lekkie wątpliwości, czy tam należy iść. Sama lina nie jest potrzebna, ale daje poczucie pewności, że podążamy dobrą drogą.



Chociaż byłem przygotowany na ten widok, to dałem się zaskoczyć. Pojawia się tak nagle, że każdy zrobi WOW!



Tobi patrzy sobie na starówkę Kotoru z wysokości dokładnie 1000 metrów. Bardzo gorąco polecam Pestingrad każdemu, kto będzie w tamtych stronach.



Wracamy zmęczeni do auta. Na koniec zjeżdżamy w dół z widokami na zachód Słońca.



Wycieczka zajęła od 8:30 do 16:30 na Jezerski vrh. Oraz od 17:30 do 20:00 na Pestingrad.

Mapki nie będzie, bo nie obejmuje całości trasy. Wystarczy rzut z GoogleEarth. Na czerwono zaznaczyłem trasę na Pestingrad. Dodatkowo strzałka wskazuje "agrafki", czyli drogę asfaltową z Kotoru na przełęcz Krstac.

Ostatnie zdjęcie zachodu słońca.... cudo ok
Piękne te wasze wycieczki, miło się czytało i oglądało
Szkoda że nie wszystkie zdjęcia widać, bo trochę widoków uciekło Sad

Jak wszystko pójdzie zgodnie z planem, to za rok odwiedzimy po sąsiedzku NP Paklenica w Chorwacji Smile (W tym roku się nie udało).

grabarz napisał(a):
Szkoda że nie wszystkie zdjęcia widać

To jest jakaś specyfika tego forum.
Wrzucam identyczne relacja na kilka for i tylko tutaj część zdjęć "znika".
Ale nic straconego, pod koniec podam link do rozszerzonej galerii, będzie można się naoglądać do woli Wink

zresztą... link mogę dać już teraz, będzie widać o czym jeszcze napiszę w przyszłośći Wink

proszę: https://goo.gl/photos/TFukVmivzi42HKPVA

Koniec urlopu zbliża się nieubłaganie. Robimy jeszcze jedną małą wycieczkę.

Prcanij - Velji vrh - Gornji Stoliv

Zdajemy sobie sprawę z upałów, ale wymyśliłem teorię, dzięki której nie powinno być źle. Gorąco ma być tylko z rana. Wyruszamy na górę dokładnie tak, jak schodziliśmy podczas pierwszej wycieczki.



Zwykle podchodziliśmy w cieniu, teraz idziemy w pełnym słońcu stokiem o wschodniej ekspozycji. Choć na oko jest tu pięknie zielono, męczarnia straszna.



Chwila odpoczynku w wyschniętym korycie rzeki na starym kamiennym mostku.



A potem wychodzimy na przełęcz znaną z pierwszej wycieczki. Przed nami Velij vrh. Jak się okazuje szlak nie idzie przez jego szczyt, tylko dochodzi do wysokiej przełęczy położonej z prawej strony 200m w pionie poniżej szczytu i przechodzi na drugą stronę.



Na wyższej przelęczy Ukochana wydaje mi zezwolenie na zdobycie szczytu, a sama robi sobie dłuższy odpoczynek. Ja wychodzę bez problemu, nie ma chaszczy, jest coś co nazywam pseudościeżką, czyli taka ścieżka, co raz jest widoczna, a zaraz jej nie ma, a potem znowu jest lub nie.



Z góry widac dobrze największy w zatoce port w mieście Tivat.



Oraz inne ciekawe rzeczy, np ruiny fortecy na jednym ze szczytów po przeciwległej stronie zatoki. Jeszcze w domu planowałem, że można by tam iść, szlak jest zaznaczony. Niestety nie udało nam się zrealizować tej wycieczki. Na oko widać, że musi być tam strasznie gorąco, szczyt jest dość niski, roślinność praktycznie szczątkowa.



Schodzę do Ukochanej i schodzimy razem znacznie chłodniejszym, zalesionym północnym stokiem.



Dochodzimy do osady Gornji Stoliv. Zastanwiamy się, czy jest opuszczona, czy nie. Większość domów pusta, ale przy jednym widzimy krzątającą się starowinkę.



Tak wygląda główna ulica osady.



Jest i kościół. Zamknięty. W nocy jest podświetlany, czyli w osadzie jest elektryczność.



Idziemy dalej. Pozostało nam już tylko zejście ukośnym trawersem w kierunku miejscowości startowej. Po drodze przygoda z koniem. Je przeszedłem obok niego, Tobi okrążył górą, a Ukochanej koń nie chciał puścić. Na zdjęciu widać jak niebezpiecznie wierzga przednią nogą.



Na zakończenie szlak zrobił nam niespodziankę. Zaczął coraz bardziej zarastać, a potem zniknął całkiem. Nie dało się już iść.



Na szczęście byliśmy już bardzo nisko i skierowaliśmy się prosto w dół. Udało się dotrzeć do cywilizacji, a Ukochana mogła sobie znowu pomarudzić Wink

Wycieczka trwała od 7:00 do 13:00.

Tradycyjnie mapki:





To tyle, jeżeli chodzi o górskie wycieczki podczas urlopu.
Napisze jeszcze później trochę o innych atrakcjach, dostępnych dla tych, którzy niekoniecznie lubią się katować na urlopach tak jak my Wink

C.D.N.
Jeszcze kilka słów o mniejszych wycieczkach dla normalnych ludzi Wink

Mury Kotoru

Na mury Kotoru można sobie wejść ze starówki płacąc 3 euro. Tak zwiedzaliśmy je 5 lat temu i 99% turystów tak się tam dostaje. W tym roku skorzystaliśmy z mniej popularnej opcji, mianowicie szlaku turystycznego z Kotoru na przełęcz Krstac.



Wiedzie on wygodnymi szerokimi serpentynami dla osiołków. Co ciekawe, osiołki ciągle z nich korzystają. W górze jest kilka zamieszkałych domów.



Wędrówka szlakiem jest bardzo przyjemna i z pięknymi widokami.



Kiedy dojdzie się do opuszczonej osady, trzeba uważać, żeby nie przegapić rozwidlenia szlaku. Jeżeli się źle skręci, wyjdzie sie 900 metrów w górę na przełęcz Krstac Wink



Właściwa ścieżka prowadzi wprost na mury.



Takim oto wejściem.



Tak to wygląda po wewnętrznej stronie murów - również serpentyny i widok na starówkę.



Do Fortecy na szczycie trzeba jeszcze kawałeczek podejść.



Z niej takie widoki na mury:



i Kotor



Mury wznoszą się na 260 metrów.
Zwiedzenie zajęło nam w całości ok 3,5 godziny. 5 lat temu - 4 godziny.

Jaskinia w Risan

Kilkaset metrów za końcem zabudowań miejscowości Risan w kierunku Herceg Novi, na zakręcie drogi znajdują się drogowskazy z treścią "Sopot" i "Rezerwat Oleandra".
Znajduje się tam ogromna jaskinia.



Na wejściu jeszcze nie wiadomo czego się spodziewać. Trzeba mieć czołówki. Dno Jaskini schodzi w dół, a góra jakby utrzymuje poziom, więc im dalej się wejdzie, tym większa przestrzeń.



Zdjęcia w ogóle nie oddają wrażenia przebywania w środku.



Doszliśmy do miejsca, gdzie zaczyna się raj dla większych amatorów jaskiń - wielki pionowy komin, bez dna. Dla nas to już za dużo wrażeń Wink



Jaskinia w Risan to taka szybka atrakcja, ale warto zobaczyć.
Chcieliśmy jeszcze zobaczyć Rezerwat Oleandra, ale nie znaleźliśmy żadnej ścieżki. Oleandry porastają strome zbocze góry nad jaskinią.

Wąwóz rzeki Szkudry

To prawdziwa perełka. Idąc na mury Kotoru wypatrzyłem wyschnięte koryto rzeki.



Zagłębiłem się kawałek i już wiedziałem, że trzeba tu wrócić, tylko w dobrych butach.



Wróciliśmy więc i postanowiliśmy wejść najgłębiej jak się uda.



Podczas pokonywania kolejnych progów skalnych zabawa była przednia.



Ryzyko niewielkie - kąpiel w bajorku z żabkami Wink



Ukochana dzielnie walczyła.



Najgłębiej dotarliśmy do takiego uroczego miejsca.



Zadzierając głowy pionowo w górę wyglądało to tak:



Pora na powrót... a jak wiadomo łatwiej się wychodzi niż schodzi.



Znowu przednia zabawa.



Wychodzimy z kanionu - wszyscy zadowoleni ma maxa.



W kanionie panuje bardzo przyjemna temperatura. Najlepiej udać się tam przed południem, kiedy słońce najlepiej oświetla środek. Zwiedzanie kanionu zajęło nam ok 2,5 godziny.

Na koniec mapka poglądowa. Na niebiesko Mury Kotoru. Na czerwono Wąwóz Szkudry.

Pora kończyć tą relację garścią praktycznych informacji.

Co można robić tam poza górami? Oczywiście zwiedzać.
Najciekawszą miejscowością jest Kotor. Można go moim zdaniem porównać z Krakowskim Rynkiem. Cały czas coś się dzieje, a w nocy ruch nie mniejszy niż za dnia.



Zabudowa typowa dla południowych nadmorskich miejscowości. Podobno w Wenecji jest najwęższa uliczka. Może, ale niekoniecznie.



Ciekawostką jest koci zaułek. Koty tutaj rządzą Smile



Innym miastem, wartym odwiedzenia jest Herceg Novi. To największe miasto nad Zatoką.



Jest wszystko co potrzeba, ale moim zdaniem nie ma tego klimatu co w Kotorze.



Natomiast małe miasteczko Perast, to w zasadzie jedna ulica i sam klimat. Warto zobaczyć.



Oprócz zwiedzania można sobie leżeć nad morzem. Nie ma tu typowych plaż. Nie ma też typowej skalistej linii wybrzeża. Są betonowe pomosty i wysypane żwirkiem wejścia do wody. Sama woda jest mniej słona niż w morzu, fale są mniejsze, temperatura wyższa (kiedy podczas upałów chciałem sobie popływać, to jak wkładałem w to dużo wysiłku robiło mi się za gorąco - w wodzie).



Wywoławcza cena noclegów dla 2-osobowego klimatyzowanego "apartmanu", czyli sypialni z łazienką i aneksem kuchennym to 70 euro. Zdziwiliśmy się, że tak dużo, bo liczyłem, że będzie coś za 35-40. Ostatecznie, z uwagi na długi czas pobytu (14 noclegów) udało się znaleźć za 45 euro i to całkiem fajne, nad samym morzem. Na koniec właścicielka powiedziała, że jesteśmy super i jak chcemy możemy sobie zostać jeszcze 1 dzień - skorzystaliśmy Smile

Jedzenie jest dość tanie. Za ok 20 euro na dwie osoby można sobie solidnie zjeść jakieś mięso, z sałatką i piwem/winem. Duża dobra pizza 6-8 euro. Najczęściej braliśmy danie zwane "mix grill". Mieli je w każdej większej knajpie. Dostawało się cały półmisek różnych grillowanych mięs i ciężko było to wszystko wchłonąć, nawet z małą pomocą Tobiego.



Ale trzeba uważać. Taką uroczą knajpkę nad samym morzem upatrzyliśmy sobie już na samym początku. Nie wyglądała jakoś szczególnie ekskluzywnie, za to very romantic.



Potem okazało się, że aby tam swobodnie pójść i zjeść solidnie, trzeba być przygotowanym na wydanie 100 euro.

Jeżeli chodzi o dojazd, to google poleca (i większość ludzi tak jeździ), trasę przez Czechy, Austrię, Słowenię i Chorwację. Do Kotoru z Katowic wychodzi nią ok 1450 km, a do tego koszty winiet i autostrad. Nie wiem czy da się dojechać w 1 dzień. Raczej ciężko, bo przyjęło się, że do południowej Chorwacji dojeżdżają za jednym razem tylko najwięksi twardziele.
Myśmy jechali inną trasą, przez Słowację, Węgry, Bośnię. Jest 300 km krócej i korzysta się tylko z bezpłatnych dróg, ale teoretycznie dłużej. Oto moja trasa: https://www.google.pl/maps/dir/42.471848...!3e0?hl=pl

Jechaliśmy tam 2 dni, w sensie, że wyjechaliśmy z domu o 10:00, w trasie przespaliśmy się w samochodzie gdzieś w Bośni i na miejscu byliśmy następnego dnia o 12:00.
Powrót poszedł nam szybciej, bo z racji dodatkowej gratisowej nocy spróbowałem wrócić w 1 dzień. Wyruszyliśmy o 5 rano, a do domu dojechaliśmy ok północy - więc da się.

Jeżeli komuś mało zdjęć, to więcej można zobaczyć tutaj: https://goo.gl/photos/TFukVmivzi42HKPVA

Na tym kończę. Tym, którzy dotrwali do tego miejsca dziękuję za cierpliwość Wink
Przekierowanie