09-09-2010, 09:29 PM
Na przełomie sierpnia i września dobiłem się w Tatry by wywspinać to wszystko w czym deszcz mi przeszkodził w czerwcu [attachment=33424], a razem ze mną przybyła żeńska przedstawicielka wspinaczej braci [attachment=33425], która w zamiarze miała się ze mną związać liną. Nasze plany tak jak i okoliczne ściany były wielkie [attachment=33426] /to małe z prawej na dole to ja/, sprzęt w ilości i jakości był akuratny do sprawy [attachment=33427] i nawet w dniu dojazdu i w następny udało nam się wbić w ścianę[attachment=33428] , po czym przyszła dupówa i najpierw deszczem [attachment=33429], a potem śniegiem [attachment=33430] pokrzyżowała wspinacze plany. Prognostyki były do d*** [attachment=33431], więc próbowaliśmy się jakoś trzymać [attachment=33432], nadzieją była Małgosia, która obiecała przywieźć pogodę [attachment=33433], ja na Jej przyjazd specjalnie się postarałem wspinając się na wyżyny moich kulinarnych możliwości [attachment=33434] i ucieszyli się wspinacze, że odmiana losu przyszła [attachment=33435], lecz złudne to były nadzieje, bo Małgosiowe słońce nie stopiło śniegu [attachment=33436], lecz jedynie rozświetliło białe, którego nie powinno jeszcze być ...[attachment=33437][attachment=33438][attachment=33439][attachment=33440][attachment=33441]. Trochę pochodziłem z żoną z buta po białym, trochę popatrzyłem jak się niewiasta realizuje w treku, a że nie dane mi było wyszaleć się w pionach, to pomocy zacząłem potrzebować [attachment=33442], lecz śmigło nie poradziło i wstąpił we mnie pieron i musiałem się wyżyć zbrodniczo [attachment=33443]... cdn