20-04-2009, 12:40 PM
Pamiętam to jak dziś.. Miał to być mój pierwszy poważny wyjazd w Tatry, a w zasadzie, jak to wtedy określałem, "do Zakopanego". Teraz już wiem, jakże to określenie było błędne.
Pamiętam też moje zdziwienie, gdy dzień przed wyjazdem dostałem smsa od kolegi - organizatora wyjazdu, żeby zabrać ze sobą ciepłe kurtki, bo w górach jeszcze śnieg. Pomyślałem wtedy sobie "Jak to śnieg? Przecież u nas już jest ciepło, ładnie, wiosennie". No ale nic, skoro kolega pisze, to kurtkę wziąć trzeba.
Wysiadamy w Zakopanem i spacerkiem udajemy się do pensjonatu. Zakwaterowanie, krótki odpoczynek, jeszcze krótsze śniadanko, przepakowanie plecaków i wychodzimy. Decyzja: Na początek Sarnia Skała.
Dochodzimy spacerem do wejścia do Doliny Strążyska. I tu po raz pierwszy ujawnia się mój brak wiedzy i doświadczenia. Miałem na sobie dość grubą bluzę i jeszcze jesienną kurtkę. Skutek tego był taki, że już przed wejściem na szlak bluzkę na plecach miałem całą mokrą.
No ale idziemy. Po drodze mijamy jakąś wycieczkę i świta mi w głowie wspomnienie, że chyba byłem w tym miejscu na wycieczce klasowej. Ale to mogła być równie dobrze inna dolina,
Na Polanie Strążyska chwila przerwy, czas na zdjęcia. Rozpoczynamy podejście no i w połowie drogi rozpoczynają się problemy i daje o sobie znać brak kondycji. Z jedną koleżanką zostaję trochę z tyłu, żeby nie zostawiać jej samej. I tak powoli zdobywamy wysokość, co jakiś czas robiąc przerwy. Na Czerwonej Przełęczy doganiamy pozostałych, odpoczywamy chwilę i w końcu zdobywamy Sarnią Skałę. Końcówka szlaku, która wtedy wydawała mi się koszmarem, dzisiaj byłaby bardzo przyjemnym spacerkiem. Widok rozciągający się ze szczytu rekompensuje trudy i wysiłki. Na szczycie dłuższy odpoczynek, coś do zjedzenia. Na szczęście kolega częstuje parówką, bo nieświadomy kupiłem sobie na drogę drożdżówkę, której w końcu nie dało się zjeść. Po odpoczynku schodzimy, najpierw Ścieżką nad Reglami, potem żółtym szlakiem do Doliny Białego. Tu znowu zostaję z koleżanką z tyłu, resztę grupy doganiamy u wylotu doliny.
Powrót do pensjonatu, odpoczynek, pyszny obiad i znowu odpoczynek.
Wieczorem pada propozycja wyjścia na Gubałówkę. Więc część z nas idzie. Tu znowu ubrałem się bezmyślnie i szybko się męczę. W końcu, nie tak daleko od końca podejścia, postanawiam wrócić na dół, żeby nie narobić sobie problemów.
No cóż, ten dzień nauczył mnie sporo
Dojeżdżamy busem do Kuźnic i dalej wyruszamy niebieskim szlakiem. Podejście ułatwiają mi pożyczone od właściciela pensjonatu kijki. Więc jest trochę lżej. Po podejściu na Kalatówki pierwszy odpoczynek i zdjęcia. Pogoda nas nie rozpieszcza, chmury skutecznie zasłaniają niebo i szczyt Kasprowego Wierchu. Wyruszamy dalej. Podejście na Halę jest ciężkie, śniegu jest sporo, a nasze obuwie jest zupełnie ?niegórskie? W końcu pomagając sobie wzajemnie jakoś przechodzimy ten odcinek. Gdy dochodzimy do schroniska zaczyna padać. Siadamy więc i odpoczywamy, czekając na poprawę pogody. W końcu przestaje padać. Pada za to szalona propozycja podejścia pod Giewont albo chociaż do Przełęczy Kondrackiej. Niestety (a może na szczęście)m po 10 minutach podejścia mocny grad zmusza nas do powrotu, a pomagają mu w tym pierwsze pomruki burzy. Wracamy więc czym prędzej od gradu chronieni jedynie foliowymi pelerynkami. Gdy wpadamy do schroniska, wzbudzamy sensację. Przemoczeni czekamy aż opady miną. W końcu rozpoczynamy powrót. Jest jeszcze ciężej niż na podejściu, bo łatwo można się pośliznąć i zjechać ładnych kilka metrów w dół. Na szczęście jakoś dajemy radę. Przy Kalatówkach natrafiamy na wycieczkę dzieci i tu po raz kolejny łapie nas deszcz i burza. Wśród krzyków dzieciaków przy każdym grzmocie docieramy do Kuźnic. Tu postanawiamy jeszcze odpocząć i podsuszyć nasze ubrania i dopiero zjeżdżamy do pensjonatu.
Cóż, straty w ubraniach były spore, kurtka wymagała suszenia. Na szczęście na wieczór udało mi się pożyczyć kurtkę od kolegi, który przezornie zabrał dwie.
Ten dzień także wiele mnie nauczył.
W Murowańcu wypiliśmy herbatkę i ruszyliśmy dalej, w stronę Czarnego Stawu. Droga była dość męcząca, trzeba było uważać gdzie się stawia nogi, bo zdarzały się miejsca, gdzie zapadały się one aż do kolan. W końcu udało nam się stanąć na brzegu stawu. Mimo niesprzyjających warunków widok był imponujący i budzący respekt dla gór. W tym miejscu spotkaliśmy też jakiegoś podróżnika w krótkich spodenkach.
Niestety, czasu nie mieliśmy zbyt wiele, bo chcieliśmy zdążyć na obiad w pensjonacie, więc musieliśmy wracać, tym razem już bez postoju w Murowańcu. Na Przełęczy pod Kopami obraliśmy kierunek na Dolinę Jaworzynki. No i lekko zaskoczyła nas ilość śniegu w początkowej fazie zejścia.. Na szczęście później było już dużo lepiej i szło się przyjemnie, wśród cudownych widoków. Po dotarciu do Kuźnic stwierdziliśmy, że szkoda pieniędzy na busa i aż do pensjonatu wróciliśmy na własnych nogach.
To był ostatni dzień chodzenia po górach. Następnego dnia spakowaliśmy się, wybraliśmy na obowiązkowy spacer po Krupówkach i po godzinie 12 wsiedliśmy do pociągu, by po przesiadce w Krakowie o godzinie 22 dotrzeć do domu.
Zdjęcia pojawią się troszkę później
Pozdrawiam
Łukasz
Pamiętam też moje zdziwienie, gdy dzień przed wyjazdem dostałem smsa od kolegi - organizatora wyjazdu, żeby zabrać ze sobą ciepłe kurtki, bo w górach jeszcze śnieg. Pomyślałem wtedy sobie "Jak to śnieg? Przecież u nas już jest ciepło, ładnie, wiosennie". No ale nic, skoro kolega pisze, to kurtkę wziąć trzeba.
Dzień I
Dolina Strążyska - Polana Strążyska - Czerwona Przełęcz - Sarnia Skała - Dolina Białego
Wysiadamy w Zakopanem i spacerkiem udajemy się do pensjonatu. Zakwaterowanie, krótki odpoczynek, jeszcze krótsze śniadanko, przepakowanie plecaków i wychodzimy. Decyzja: Na początek Sarnia Skała.
Dochodzimy spacerem do wejścia do Doliny Strążyska. I tu po raz pierwszy ujawnia się mój brak wiedzy i doświadczenia. Miałem na sobie dość grubą bluzę i jeszcze jesienną kurtkę. Skutek tego był taki, że już przed wejściem na szlak bluzkę na plecach miałem całą mokrą.
No ale idziemy. Po drodze mijamy jakąś wycieczkę i świta mi w głowie wspomnienie, że chyba byłem w tym miejscu na wycieczce klasowej. Ale to mogła być równie dobrze inna dolina,
Na Polanie Strążyska chwila przerwy, czas na zdjęcia. Rozpoczynamy podejście no i w połowie drogi rozpoczynają się problemy i daje o sobie znać brak kondycji. Z jedną koleżanką zostaję trochę z tyłu, żeby nie zostawiać jej samej. I tak powoli zdobywamy wysokość, co jakiś czas robiąc przerwy. Na Czerwonej Przełęczy doganiamy pozostałych, odpoczywamy chwilę i w końcu zdobywamy Sarnią Skałę. Końcówka szlaku, która wtedy wydawała mi się koszmarem, dzisiaj byłaby bardzo przyjemnym spacerkiem. Widok rozciągający się ze szczytu rekompensuje trudy i wysiłki. Na szczycie dłuższy odpoczynek, coś do zjedzenia. Na szczęście kolega częstuje parówką, bo nieświadomy kupiłem sobie na drogę drożdżówkę, której w końcu nie dało się zjeść. Po odpoczynku schodzimy, najpierw Ścieżką nad Reglami, potem żółtym szlakiem do Doliny Białego. Tu znowu zostaję z koleżanką z tyłu, resztę grupy doganiamy u wylotu doliny.
Powrót do pensjonatu, odpoczynek, pyszny obiad i znowu odpoczynek.
Wieczorem pada propozycja wyjścia na Gubałówkę. Więc część z nas idzie. Tu znowu ubrałem się bezmyślnie i szybko się męczę. W końcu, nie tak daleko od końca podejścia, postanawiam wrócić na dół, żeby nie narobić sobie problemów.
No cóż, ten dzień nauczył mnie sporo
Dzień II
Kuźnice - Kalatówki - Hala Kondratowa - Kuźnice
Dojeżdżamy busem do Kuźnic i dalej wyruszamy niebieskim szlakiem. Podejście ułatwiają mi pożyczone od właściciela pensjonatu kijki. Więc jest trochę lżej. Po podejściu na Kalatówki pierwszy odpoczynek i zdjęcia. Pogoda nas nie rozpieszcza, chmury skutecznie zasłaniają niebo i szczyt Kasprowego Wierchu. Wyruszamy dalej. Podejście na Halę jest ciężkie, śniegu jest sporo, a nasze obuwie jest zupełnie ?niegórskie? W końcu pomagając sobie wzajemnie jakoś przechodzimy ten odcinek. Gdy dochodzimy do schroniska zaczyna padać. Siadamy więc i odpoczywamy, czekając na poprawę pogody. W końcu przestaje padać. Pada za to szalona propozycja podejścia pod Giewont albo chociaż do Przełęczy Kondrackiej. Niestety (a może na szczęście)m po 10 minutach podejścia mocny grad zmusza nas do powrotu, a pomagają mu w tym pierwsze pomruki burzy. Wracamy więc czym prędzej od gradu chronieni jedynie foliowymi pelerynkami. Gdy wpadamy do schroniska, wzbudzamy sensację. Przemoczeni czekamy aż opady miną. W końcu rozpoczynamy powrót. Jest jeszcze ciężej niż na podejściu, bo łatwo można się pośliznąć i zjechać ładnych kilka metrów w dół. Na szczęście jakoś dajemy radę. Przy Kalatówkach natrafiamy na wycieczkę dzieci i tu po raz kolejny łapie nas deszcz i burza. Wśród krzyków dzieciaków przy każdym grzmocie docieramy do Kuźnic. Tu postanawiamy jeszcze odpocząć i podsuszyć nasze ubrania i dopiero zjeżdżamy do pensjonatu.
Cóż, straty w ubraniach były spore, kurtka wymagała suszenia. Na szczęście na wieczór udało mi się pożyczyć kurtkę od kolegi, który przezornie zabrał dwie.
Ten dzień także wiele mnie nauczył.
Dzień III
Dolina Kościeliska - schronisko Ornak - Smreczyński Staw - Wąwóz Kraków - Kiry
Dzień IV
Kuźnice - Skupniów Upłaz - Przełęcz między Kopami - Dolina Gąsienicowa - Czarny Staw Gąsienicowy - Przełęcz między Kopami - Dolina Jaworzynki - Kuźnice
W Murowańcu wypiliśmy herbatkę i ruszyliśmy dalej, w stronę Czarnego Stawu. Droga była dość męcząca, trzeba było uważać gdzie się stawia nogi, bo zdarzały się miejsca, gdzie zapadały się one aż do kolan. W końcu udało nam się stanąć na brzegu stawu. Mimo niesprzyjających warunków widok był imponujący i budzący respekt dla gór. W tym miejscu spotkaliśmy też jakiegoś podróżnika w krótkich spodenkach.
Niestety, czasu nie mieliśmy zbyt wiele, bo chcieliśmy zdążyć na obiad w pensjonacie, więc musieliśmy wracać, tym razem już bez postoju w Murowańcu. Na Przełęczy pod Kopami obraliśmy kierunek na Dolinę Jaworzynki. No i lekko zaskoczyła nas ilość śniegu w początkowej fazie zejścia.. Na szczęście później było już dużo lepiej i szło się przyjemnie, wśród cudownych widoków. Po dotarciu do Kuźnic stwierdziliśmy, że szkoda pieniędzy na busa i aż do pensjonatu wróciliśmy na własnych nogach.
To był ostatni dzień chodzenia po górach. Następnego dnia spakowaliśmy się, wybraliśmy na obowiązkowy spacer po Krupówkach i po godzinie 12 wsiedliśmy do pociągu, by po przesiadce w Krakowie o godzinie 22 dotrzeć do domu.
Zdjęcia pojawią się troszkę później
Pozdrawiam
Łukasz