Sorki wielkie, że wczoraj zamilkłem, ale te pierońskie burze, które co rusz przetaczają się nad moją chałupą, skutecznie odcięły mnie od sieci (korzystam z połączenia radiowego). Fachowcy obiecali, że dzisiaj coś z tym zrobią - trzymam ich za słowo! Na razie korzystam z tego dobrodziejstwa, będąc w pracy.
Stasiu, jak zwykle masz rację. Muszę się wyszaleć, bo już dawno nie miałem okazji z nikim pokorespondować. Przeglądałem wiele forum, ale kiedy w końcu trafiłem na Wasz "Górski Świat", już go nie opuściłem. Czytając Wasze posty zrozumiałem, że tak o górach mogą pisać tylko ludzie, którzy je całym sercem pokochali i są w stanie wiele oddać, żeby móc z nimi obcować. Bardzo mi wszyscy imponujecie!!! Trochę "przycukrowałem",.... nie szkodzi, to szczera prawda.
Dworujcie sobie z nas, dworujcie, ale naprawdę można pogodzić pasję chodzenia po górach z zamiłowaniem do muzyki. Prawda Magda? A to, kto jakich gatunków słucha, nie ma żadnego znaczenia. Wcale nie uważam, że muzyka klasyczna jest czymś lepszym od popu, rapu, R&B, soulu, rocka, bluesa i wielu jeszcze innych. Co najwyżej, można dokonać podziału w obrębie jednego gatunku, na totalny chłam, lub rzeczy wartościowe. Nie uważam również, że przez to, że słucha się muzyki, to automatycznie wskakuje się na wyższy poziom kultury. Żeby nie było, że jestem takim poważnym sztywniakiem, to Wam powiem, że jazz i klasyka, to takie moje oficjalne gatunki. W tak zwanym międzyczasie, czyli przy wykonywaniu domowych, prozaicznych czynności, zazwyczaj słucham wszystkiego, co puszczają w "trójce". Tak w ogóle, to zaczynałem od brytyjskiego hard rocka i korzennego bluesa, które mnie wychowały, kształtując muzyczną świadomość i w dalszym ciągu są mi bliskie. Nie obce mi są również związki z hipisowską komuną, szalałem na rockowych koncertach, ale niestety, to już są stare i zamierzchłe czasy. A szkoda. Włosy, które niegdyś sięgały pasa, dzisiaj się mocno przerzedziły albo całkiem powypadały, więc o fryzurę nie muszę się martwić.
Od czasu do czasu, powracam sobie do tamtych płyt i z rozrzewnieniem wspominam minioną młodość. Duchem czuję się jednak dalej szalonym młodzieńcem, a werwy, energii i wigoru starczy jeszcze na parę szaleństw.
No, Szostakowicz, to pewnie hektolitry tej rosyjskiej wódki wypijał, bo na trzeźwo takich arcydzieł nie można stworzyć. Na dodatek, przez całe życie stresowany był przez radziecki reżim, co też mogło się przyczynić do zwiększonego spożycia. Niech mu ziemia lekka będzie i o przebaczenie proszę. Debussy, to raczej koniaczkiem się raczył, a Bartok, Tokaju smakował. Zresztą....wsio rawno i tak wszystko %.